Mamy dość czekania, od października żyjemy na kredyt. Syndyk rozkłada ręce, bo nie ma żadnego majątku. Prezes natomiast tłumaczy, że Niemcy mu nie zapłacili - mówią byli pracownicy Zakładu Remontowego Energetyki w Białej Podlaskiej.
Czujemy się podwójnie oszukani. Pracowaliśmy na budowie w Berlinie przez parę miesięcy praktycznie za darmo, dostawaliśmy tylko zaliczkę - mówi Tomasz Zawierucha. Nie otrzymał około 8,5 tysiąca złotych, w tym część za pracę po powrocie z Niemiec. - Nie dostałem nie tylko poborów, ale też ani złotówki z ponad dwóch tysięcy złotych odszkodowania za wypadek przy pracy, nie mówiąc już o nagrodzie jubileuszowej - dodaje Władysław Olesik. Oprócz nich 11 mężczyzn wyjechało za granicę z obietnicą dobrego zarobku. Całej trzynastce pracodawca jest winien około 100 tysięcy złotych. Stracili czas, natyrali się i prawie nic nie przywieźli rodzinom. Teraz ich roszczeń nie przyjmuje syndyk masy upadłościowej. - Szukają wiatru w polu - mówi w rozmowie z nami pełniący tę funkcję Wiesław Kozieł i dorzuca - byli tam nielegalnie i z tego, co wiem, sprawę bada UOP. Poszkodowani twierdzą, że z samym prezesem Romanem Rogalskim podpisali umowy, w których jasno określono warunki zatrudnienia w Niemczech. Niestety, syndyk nie chciał o tym słyszeć, postanowili więc wziąć sprawy w swoje ręce. Kontaktują się z poznańską firmą windykacyjną, która działała już z pozytywnym skutkiem w interesie innego wierzyciela.
Wydział gospodarczy Sądu Rejonowego w Lublinie rozpatrzy wniosek syndyka o umorzenie upadłości spółki. - Nie mam pieniędzy nawet na znaczek pocztowy. Nie zastałem w tym zakładzie żadnego majątku - uzasadnia swoją decyzję W. Kozieł. Okazuje się, że wszystko, co miało wartość, wcześniej sprzedano. Sąd zdecyduje, czy przywrócić poprzedni zarząd. Wtedy to on będzie się martwił, skąd wziąć pieniądze na długi. Bialska prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie byłego prezesa w związku z naruszeniem prawa pracy. O tym dowiedział się od nas. - Boli mnie takie podejście załogi do całej sprawy - mówi Roman Rogalski. Wyjaśnia, że kiedy zasiadał w fotelu prezesa, spółka była zadłużona na 5 mln złotych, a rada nadzorcza ukryła to przed nim, wykazując kwotę zaledwie 20 tys. złotych. - Mam papiery i wyjaśniam to przed sądem w Lublinie - podkreśla były szef spółki.