Sąd zwolnił z aresztu człowieka podejrzanego o zabójstwo w Maryninie
pod Radzyniem Podlaskim. Mężczyzna wrócił do wsi. Mieszkańcy są w szoku.
Pili w niedzielę
Była niedziela, 5 lutego 2006 roku. W domu Józefa D. pito alkohol. Z gospodarzem biesiadował jego znajomy, 48-
letni Ryszard Wołczuk. To on przyniósł trunek kupiony w melinie. Nie wiadomo, jaki był finał biesiady. Wiadomo jedynie, że około godz. 15 Wołczuk wyszedł. Niedługo potem dzieci Józefa D. zaalarmowały ojca, że jego kompan od kieliszka leży na drodze. Gospodarz wyszedł i przyciągnął zakrwawionego człowieka do swego mieszkania. Wezwany lekarz pogotowia stwierdził zgon.
Na ciele denata znaleziono dwie ranny kłute. Józef D. i jego domownicy sugerowali, że 48-latka potrącił samochód. Jednak już następnego dnia radzyńska Prokuratura Rejonowa postawiła Józefowi D. zarzut dokonania zabójstwa, znieważania funkcjonariuszy i utrudniania postępowania. Trafił do aresztu. W Maryninie był spokój aż do ubiegłego czwartku. Podejrzany wrócił do domu.
Mieszkańcy wsi boją się takiego sąsiada. Zbierają się w grupki i opowiadają o burdach domowych, które urządzał. - Jak popije, to szaleje - starszy mężczyzną wskazuje ręką na dom Józefa D.
- Jego rodzina nieraz wzywała policję na ratunek - dodaje stojąca obok kobieta. - Sama byłam świadkiem, jak wyrzucał meble przez okno.
Stojąca wśród mieszkańców wioski matka zamordowanego mężczyzny trzyma w ręku dwa znicze i zapałki. Od wielu tygodni zapala świeczki w miejscu tragedii.
- Jak mam się go nie bać, kiedy zabił mi syna - Halina Wołczuk sięga do kieszeni po chusteczkę i oskarża: Nie dość, że zabił, to jeszcze wyciągnął ciało z domu i zostawił pod drzewem, że niby samochód go potrącił.
- Tak się nie da żyć! - krzyczy starszy mężczyzna.
Wyszedł, bo brak dowodów winy
Dlaczego podejrzany wyszedł na wolność? Sędzia Jarosław Matras, rzecznik lubelskiego Sadu Apelacyjnego tłumaczy, że zgodnie z postanowieniem Sądu Okręgowego, Józef D. powinien przebywać w areszcie tymczasowym do 4 listopada 2006 roku. Obrońca podejrzanego złożył jednak zażalenie na tę decyzję. I tydzień temu sędziowie apelacyjni uznali, że nie ma dowodów wskazujących jednoznacznie, że to Józef D. zabił.
- Sędziowie uznali, że istnieją tylko poszlaki, które wiążą podejrzanego z samym zabójstwem i tragiczną śmiercią - mówi Jarosław Matras.
Jednak prokuratura utrzymuje, że feralnej niedzieli, tuż przed wyjściem gościa doszło do kłótni. W domu podejrzanego znaleziono nóż z brunatnymi plamami. Nie wiadomo, czy to krew.
- Na ekspertyzę w tej sprawie musimy czekać do października. W tej sytuacji nie mogliśmy pozbawiać człowieka wolności na kolejne miesiące. Jeśli materiał dowodowy zostanie wzbogacony, prokuratura może wystąpić o ponowne aresztowanie podejrzanego. Decyzja Sądu Apelacyjnego jest ostateczna - wyjaśnia sędzia Matras.
Mirosław Piecak, naczelnik w Komendzie Powiatowej Policji w Radzyniu Podlaskim, uważa, że policjanci powinni zostać poinformowani o wypuszczeniu podejrzanego. Jednak w sądzie dowiadujemy się, że administracja nie miała obowiązku informować policji, bo wobec podejrzanego nie zarządzono dozoru.
Prokurator Jacek Drabarek przyznaje, że w tej sytuacji prokuratura nie ma ruchu. - Nie przysługuje nam żadne zażalenie.
Siostra zabitego, Ewa Piecko, załamuje ręce: Chcieliśmy wziąć adwokata. Prokurator powiedział, że nie trzeba.
Strach
Od chwili zwolnienia z aresztu Józef D. nie wychodzi poza obręb gospodarstwa. Krząta się przy zwierzętach, jednak we wsi boi się pokazywać.
- Jestem niewinny - mówi nam stanowczym głosem. - Znalazłem człowieka leżącego na drodze i chciałem go ratować, żeby nie zamarzł. Nie wiedziałem, że jest w takim stanie. Zadzwoniłem po karetkę. Ale było już za późno...
- Wieś mówi o zemście. Boi się pan?
- Pewnie. Ale bardziej boję się murów więzienia. Człowiek Bogu ducha winien, a tu taka kara. •