Lubelska Izba Lekarska skierowała do rzecznika odpowiedzialności zawodowej zażalenie Leokadii Witkowskiej z Janowa Podlaskiego na miejscowego lekarza. Kobieta wystąpiła o pociągnięcie do odpowiedzialności dyscyplinarnej Jana D. Zarzuca mu, że 29 sierpnia proszony telefonicznie nie udzielił pomocy jej mężowi, lecz kazał dzwonić po pogotowie ratunkowe.
Zdumiony zarzutami wdowy lek. med. Jan D. twierdzi, że w chwili wzywania go przez kobietę akurat udzielał pomocy medycznej innemu pacjentowi.
Kiedy L. Witkowska wypłakała już wszystkie łzy po odejściu męża, postanowiła dochodzić sprawiedliwości. W piśmie adresowanym do redakcji podkreśla, iż małżonek cierpiał na obturacyjną chorobę płuc.
- W sporadycznych przypadkach następował skurcz oskrzeli. Wtedy należało udzielić natychmiastowej pomocy. Kiedyś o godzinie 23 mąż miał atak duszności, wzywałam lekarza rodzinnego, kazał dzwonić po pogotowie ratunkowe. Na szczęście karetka przyjechała bardzo szybko. Mąż został uratowany. 29 sierpnia około 21 znów miał atak. Zadzwoniłam do Jana D. prosząc o szybką pomoc. Odpowiedział, że nie przyjedzie, radził bym wezwała pogotowie. Karetka przybyła za 20 minut. Kiedy ekipa weszła do mieszkania mąż już nie żył. Nie pomogła reanimacja. Dlaczego lekarz odmówił pomocy mężowi? - pyta Leokadia Witkowska.
Lek. med. Jan D. nie zgadza się z zarzutami wdowy. - Znałem pana Krzysia od dawna. To bardzo porządny chłop. Był bardzo schorowany Wielokrotnie leczono go w szpitalu. Pechowego wieczoru nie mogłem do niego pojechać. W tym czasie w Błoniu ratowałem starego człowieka. Powiedziałem o tym pani Witkowskiej. Pan Krzysztof umarł na zawał serca. Wcześniej odmawiał brania leków, ciężko pracował - wyjaśnia Jan D.
Dodaje, że nie może dogodzić wszystkim. Ma opiekę całodobową nad 5 tysiącami mieszkańców. - Pacjenci wzywają mnie w środku nocy 3-4 razy w tygodniu. Nikt z lekarzy nie chce zamieszkać w przychodni. A ja już tak pracuję 32 lata - podkreśla lekarz. •