Mieszkańcy się boją, władza niecierpliwi, a saperzy apelują, żeby ich nie popędzać.
- Szok. Aż ciarki chodzą po plecach, kiedy pomyślę, że sobie spacerowałam po tak olbrzymich bombach. Wiele razy chodziłam tam do lasu na opieńki... - mówi zaniepokojona Alina Sobczuk z Worońca.
Saperzy apelują o spokój. - Pracujemy codziennie, ale nie możemy tego robić w pośpiechu. Bomby z zapalnikami to nie worek kartofli! - mówi dowodzący saperami w woronieckim lesie chorąży sztabowy Dariusz Żurowski z Dęblina.
O 100-150-kilogramowych poradzieckich bombach lotniczych napisaliśmy pierwszy raz we wtorek. W miniony piątek las naszpikowany niewybuchami odkrył mieszkaniec Międzyrzeca Podlaskiego. Od tej pory trwa oczyszczanie terenu. Władze samorządowe uważają, że idzie to zdecydowanie za wolno.
- Dzięki mediom sprawa stała się głośna i wreszcie coś się ruszyło. Zadzwoniła do mnie pani wojewoda i zapewniła przyśpieszenie procedur wojskowych, aby bomby nie czekały w kolejce do zdetonowania na poligonie w Jagodnem - mówi Wiesław Panasiuk, wójt gminy Biała Podlaska.
- Słyszę komentarze miejscowych, że w nocy chcą przyjść i pomóc rozbrajać ten skład - martwi się tymczasem Czesław Pikacz, gminny inspektor ds. zarządzania kryzysowego. To on nadzoruje pracę strażaków ochotników, którzy pilnują dostępu do lasu.
- Nie ma chętnych do dyżurów. W nocy trzeba być na warcie, a w dzień iść do pracy. A ostatniej nocy przyszli jacyś intruzi. Stasiek z Mariuszem ich pogonili - relacjonuje dyżurujący wczoraj w południe Roman Goławski, prezes OSP w Sitniku. Od dziś strażaków mocniej wesprą policjanci.