Nie mam czym palić w piecu i siedzę po ciemku w zimnie. W gminie dali mi 400 kilogramów węgla i skończył się - mówi nam Leszek P. Mieszka na kolonii, z dala od sąsiadów, w budynku bez prądu.
Na blacie kredensu ustawione w szeregu czerwone lampki nagrobkowe. - Dali na stacji u Bąka przy obwodnicy - wyjaśnia rozmówca.
- Jeść mam co, gorzej z prądem. Nie ma nawet żelazka. Radio nie gra. Siedzę zwykle sam, czasem wpada kolega Zbyszek - skarży się pan Leszek.
Krzysztof Mieńko z tej wsi ubolewa nad losem sąsiada. Przyprowadził do niego lekarza, kiedy skarżył się na ból nogi. Prawdopodobnie ktoś go potrącił na obwodnicy. Leczenie niewiele dało. Pan Leszek kuleje.
- Martwimy się, że pozostawiony na pastwę losu, zamarznie albo zaczadzieje - słyszymy od innego mieszkańca Sławacinka.
Krzysztof Wróbel, były radny, zna dobrze sytuację rodziny. Ale za jego kadencji, nie było możliwości, żeby pomóc. Ktoś musiałaby dołożyć dużo pieniędzy do wybudowania dodatkowej linii energetycznej.
Jak się dowiadujemy w bialskim zakładzie Lubzelu, w grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie jest to bowiem kwestia samego przyłączenia.
Zabudowania są poza siecią, ponieważ nie objęła ich pierwsza powojenna elektryfikacja za państwowe pieniądze. Dzisiaj trudno już wyjaśnić, dlaczego.
Pomocy w tej kwestii znikąd nie widać i chyba nie nadejdzie. Konserwy, węgiel i talony Leszek P. otrzymał ostatnio z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Białej Podlaskiej. Odwiedzał go dwa razy. Ze względu na agresywne zachowanie nie jest tam mile widziany. Ale to, co możliwe, otrzymuje.
- Jeżeli chodzi o opał, mógłby palić drewnem. Mówił nam, że wie, gdzie można je tanio kupić - twierdzi Maria Żarska kierująca ośrodkiem pomocy społecznej. •
Według Lubzelu
- Znamy sytuację, jest bardzo skomplikowana. Najpierw ten człowiek musi dogadać się z gminą. Budynek, w którym mieszka, jest samowolą budowlaną. •