Jeśli ktoś sądzi, że wszyscy jesteśmy równi, to niech idzie po pożyczkę do banku.
Co innego równie "niezdolny” adwokat, lekarz, polityk - ci kredyt dostaną bez większych ceregieli.
Kilkanaście, a nawet jeszcze kilka lat temu otrzymanie kredytu hipotecznego oznaczało drogę przez mękę. Dziś wprawdzie banki też nie rozdają pieniędzy na prawo i lewo, ale jeśli ktoś ma czym kredyt zabezpieczyć (nieruchomości, lokaty, udziały, kosztowności itp.), dostaje go praktycznie od ręki. W odniesieniu do klientów reprezentujących pewne zawody zaufania publicznego (polityków też się o nich zalicza - sic!), niektóre banki są dużo mniej rygorystyczne. Np. kredyt można w nich uzyskać nie tylko w oparciu o zaświadczenie o zarobkach, ale nawet na podstawie... oświadczenia kredytobiorcy. Mało tego, nawet osoby, które bankom podpadły w przeszłości, np. spłacając kredyty z poślizgiem, mogą liczyć na łagodne potraktowanie (czytaj: ułatwiony dostęp do nowego kredytu).
Takie liberalne praktyki banków - udzielanie kredytów hipotecznych subprime, czyli osobom o niskiej zdolności kredytowej lub nadszarpniętej opinii jako klientów - mają jednak dwa końce. Ten brzydszy koniec objawił się w ostatnich miesiącach boleśnie w USA, gdy okazało się, że bardzo duża liczba kredytów trafiła w niewłaściwe ręce - ludzi, których od początku nie było na nie stać. W Polsce podobny kryzys bankom (i ich klientom) na razie nie zagraża. Z dwóch powodów: działające u nas banki w pogoni za klientem nie szarżują jeszcze tak, jak amerykańskie, a po drugie, kredyty subprime to w Polsce stosunkowo nowe zjawisko, o ograniczonej skali.