– Nie nadążamy z zamówieniami – zgodnie przyznają producenci kasz czy makaronów z naszego regionu. Zwiększonego popytu nie odczuwają już natomiast piekarze. – Ludzi na ulicach jest mniej, więc mniej przychodzi po chleb czy bułki.
– Wszystko dziś jest na wariackich papierach – mówi Dominik Polak, wiceprezes PolMaku, producent makaronów z Ludwina. – Zbyt jest ogromny, wzrost zamówień kilkukrotny. Nie jesteśmy w stanie wyprodukować tak dużej ilości, na jaką jest zapotrzebowanie.
– Liczba zamówień wzrosła ogromnie. Zapotrzebowanie tygodniowe jest dziś takie jak kiedyś miesięczne. Naprawdę ciężko się wyrobić – przyznaje Paweł Król, specjalista ds. jakości w firmie Janex z Janowa Lubelskiego. Janex swoje kasze, fasole czy mąki eksportuje na cały świat. – Dziś wszyscy chcą więcej: i Polska, i zagranica. A moce przerobowe są, jakie są.
– Podejrzewam, że ten wzmożony popyt niedługo się skończy. Pierwsza panika już przeszła, ludzie zobaczyli, że szkoły zamknięto, ale świat się nie skończył, sklepy są nadal otwarte – przypuszcza Dominik Polak. – Sam wczoraj wieczorem robiłem zakupy w jednej z sieci. W sklepie było może pięć osób.
Producent makaronu z Ludwina przyznaje, że „w tym nieszczęściu świata on ma hossę”, ale sen z powiek spędza mu niepewność co do najbliższej przyszłości.
– Boimy się dwóch rzeczy. Jedna to zamknięcie zakładu i kwarantanna pracowników, gdyby wśród załogi pojawił się koronawirus. Wtedy nie produkuję, a pensje 130 osobom i ZUS płacić muszę. Druga obawa dotyczy tego, że może się pojawić brak surowców. Także my też siedzimy na bombie i nie wiemy, co nas spotka.
– Oby nie doszło do zamknięcia sklepów. Płynami Orlenu przecież się człowiek nie naje – dodaje Król.
Ale nie wszyscy producenci żywności zarabiają dziś więcej. Problem mają zwłaszcza ci mniejsi, którzy swoje towary sprzedawali na targach i jarmarkach (większość z nich decyzjami władz gmin zostało zamknięte).
O hossie w biznesie nie mogą też mówić piekarze. – W zeszłym tygodniu mieliśmy niewielki wzrost sprzedaży, bo ludzie kupowali pieczywo, by je zamrozić – mówi Marcin Orlikowski, właściciel sieci piekarni i saloników piekarniczych w Lublinie. – Teraz jednak odczuwamy spory spadek. Dużo mniej ludzi chodzi ulicami, więc mniej też przychodzi do nas. Zwłaszcza, że sporo naszych klientów to osoby starsze.
Orlikowski przyznaje, że jak dotąd dostawy surowców są na czas. Nikt też nie podniósł cen.
– Mamy zapas na kilka dni – przyznaje. I dodaje: – Teraz myślimy głównie o tym, jak zabezpieczyć przed wirusem naszych pracowników i klientów.