Rozmowa z Ewą Bielak ze stoiska „Kwiaty u Ewy” na murku z kwiatami na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie.
• W czwartek Dzień Matki, widać już większy ruch? – pytamy w środę.
– Nie, nie, spokojnie bardzo.
• A jak było w ostatnich latach?
– Ciężko mówić cokolwiek o poprzednim roku, bo było po pandemii. Ludzie mieli duże opory w kontaktach. Dziś z kolei nie wiem, czy ludzi stać na kupowanie kwiatów. Jest inflacja, oszczędzamy na wszystkim. Mamy jednak nadzieję, że nasi stali klienci przyjdą, my jesteśmy przygotowani. Dawne dobre czasy już minęły, gdy kupujących kwiaty było dużo: i dzieci, i dorosłych, i starszych.
• A co teraz ma wzięcie?
– Wszelkie kwiaty trwałe: goździk, anturium, lilie, tulipan. Frezja też wraca do łask. I przede wszystkim goździk gałązkowy i goździk pojedynczy. Mamy też kwiaty doniczkowe. Niektóre z nich są bylinami, które po przekwitnięciu trzeba wysadzić do gruntu i będą mamom rosły przez lata. Jak na przykład campanula, przepiękna roślinka, która kwitnie właśnie teraz, a posadzona do gruntu we wrześniu zakwitnie ponownie.
• Przetrwa zimę?
– Jak najbardziej. Podobnie jak różyczki czy goździki brodate.
• Coraz częściej w zaproszeniach na ślub pojawia się prośba o wino czy książki – zamiast kwiatów.
– To nie jest dobry zwyczaj, bo w kościele brzęczą butelki. Zawsze powtarzam, że panna młoda nigdy w życiu nie dostanie tyle kwiatów, ile może dostać na ślub. Może się nimi upajać, układać bukiety czy nawet rozdać gościom. Kiedyś, jak ubieraliśmy kościoły, to bardzo często układałam wzdłuż dywanu np. dużo mieczyków. Potem te mieczyki były wstawiane w dzbanek czy wiaderko. I każdy , kto wychodził z kościoła, dostawał kwiatka.
• Kiedy jest największy ruch? Wciąż przy okazji popularnych imienin?
– Młodzi już nie obchodzą imienin, obchodzą urodziny. Najwięcej sprzedajemy przy okazji takich uroczystości jak Dzień Matki, 8 marca, święta.
• A zakończenie roku szkolnego?
– Jeśli w ogóle – to cała klasa bierze jeden bukiet. Dzień nauczyciela też nie, bo tego dnia nauczyciele mają wolne. Nie nastawiamy się wtedy na żaden ruch, kwiatów schodzi bardzo mało.
• A skąd kwiaty na pani stoisku?
– Bardzo różnie. Bierzemy od producentów polskich, przywozimy z giełdy w Elizówce i z Warszawy. Tam jest największy wybór – przychodzą z całego świata. Z Ameryki, Afryki, Azji przez Holandię idą do Polski. Ale my wolimy kwiaty naszych producentów, bo wtedy wiemy, że są bardzo świeże.
• O której musi pani wstać, by zrobić zaopatrzenie?
– Wyjeżdżam o godz. 4-4.30. Jak mam konkretne zamówienie, muszę być bardzo rano, bo potem to różnie bywa. Ale też nie miałam nigdy takiej sytuacji, że ktoś coś zamówił, a potem nie odebrał. W mojej karierze, a pracuję w kwiaciarstwie od 1985 roku, nigdy to się nie zdarzyło.
• Mam wrażenie, że kiedyś bardziej pachniało jak przechodziło się obok kwiatowych stoisk.
– Bo czasem jest z tym problem. Przepięknie pachnąca lilię nie zawsze możemy dać, bo ludzie są uczuleni, są alergikami. Tych pachnących wielu klientów nie kupuje.
• A wracające do łask: frezje jeszcze pachną?
– Tak, ale moim zdaniem tylko żółte. Róże generalnie pachną tylko ogrodowe, te szczepione nie są pachnące.
• Wzrosły ceny?
– Najdroższe są obecnie anturium i storczyki cięte. Ale podrożały wszystkie. Jeśli opał na zimę do szklarni kosztował wcześniej 5 tys. zł, to dziś trzeba zapłacić cztery razy więcej. Mniej się więc ogrzewa, mniej zimą doświetla. Benzyna drożeje, więc transport też. Niektórzy polscy producenci deklarują, że w przyszłym sezonie już tego robić nie będą, że się nie opłaca. Do tego nasze społeczeństwo ubożeje. Myślę, że kwiatek będzie dobrem luksusowym.