Spore perypetie miał nasz Czytelnik z Krasnegostawu (prosił o niepublikowanie danych osobowych) na jednej z lubelskich stacji paliw, gdy za tankowaną benzynę chciał zapłacić kartą bankomatową. Ostatecznie udało mu się wykaraskać z opresji, choć o mało co nie zakończyło się rozmową z policją.
Na nic zdały się wyjaśnienia,
że karta jest żony, bo nie miała ona przy sobie żadnego dowodu tożsamości”.
Wszystko więc, jak widać, sprzysięgło się przeciwko naszemu Czytelnikowi. Sprzysięgło się, dodajmy, na jego własne życzenie. Bo pierwsza zasada posługiwania się kartą (obojętnie jaką - bankomatową, płatniczą, debetową czy jakąkolwiek inną) brzmi: "Kartą w uwidocznionym na niej okresie ważności może posługiwać się jedynie jej właściciel”.
Nigdy już nikomu nie dam karty
"Zgadzam się i wiem, że kartą posługuje się tylko jej właściciel, dobrze, że ktoś sprawdza, czyjej karty używamy - dziękuję, czegoś się dzięki temu zdarzeniu nauczyłem - pisze dalej w swym liście nasz Czytelnik. - Ale to, że miałem bardzo wielkie problemy z odzyskaniem karty, inaczej - żona nie mogła odzyskać własnej karty (...) - spowodowało, że nigdy już karty płatniczej nie dam nikomu nieupoważnionemu”.
Problem w tym, że płacąc za zakupiony towar nie unikniemy wręczenia karty osobie pracującej w kasie. Tak jest na całym świecie.
Pamiętać jednak trzeba, że nie wolno spuszczać karty z oczu. Zawsze trzeba widzieć, co się z nią dzieje. Ważne to jest np. w restauracji, gdy kelner, aby pobrać zapłatę za rachunek, chce wyjść z kartą na zaplecze lokalu. Absolutnie nie można dopuścić, by to zrobił, a jeśli już musi tak być - trzeba z nim pójść na zaplecze i dopiero tam dać mu kartę, uważnie pilnując, co z nią robi.
"Policja ma sprawy ważniejsze”...
Sposobem na rozwiązanie kłopotów Czytelnika mogło być wezwanie policji. Gdyby pracownica stacji chciała się trzymać przepisów, powinna była to zrobić. Myślał też o tym i Czytelnik.
"Do pani nie docierało nic, kartę chciała zniszczyć, mowy nie było o jej zwrocie. Mogłem wezwać policję, ale ta ma sprawy ważniejsze, uznałem (...)”.
Gdyby wezwał policję, z pewnością napytałby sobie jeszcze większej biedy niż w momencie, gdy - jak pisze - "dobrowolnie, z własnej nieprzymuszonej woli” wręczył pracownicy stacji kartę swej żony. Wtedy na pewno nie otrzymałby jej z powrotem. Nie obyłoby się bez przesłuchania, spisania protokołu, wyjaśnień w banku... Słowem - wielu nieprzyjemności. Może więc i lepiej się stało, że Czytelnik uznał, iż policja "ma sprawy ważniejsze”...
Finał zdarzenia był taki, że "na szczęście wyszperałem gotówkę, a kartę pani zwróciła mi z wielką łaską”. Za takie jego zakończenie powinna otrzymać dużą bombonierę...