Niezmiennie słyszy się, że najubożsi w społeczeństwie są emeryci i renciści, bo większość z nich musi żyć za 600-700 zł miesięcznie.
Powszechne jest narzekanie emerytów, że po latach ciężkiej pracy mają kiepskie emerytury. Jednak to, co dostają na starość, nie jest związane z "ciężkością” czy "lekkością” pracy, ale z tym, jak się ich zarobki z najlepszych dziesięciu czy dwudziestu lat (zależy, co kto wybierze) zawodowej kariery miały do przeciętnego wynagrodzenia w kraju - najogólniej rzecz ujmując.
Jak ktoś zawsze bardzo mało zarabiał,
Ów procentowy wskaźnik, pomnożony przez kwotę bazową (czyli przeciętne wynagrodzenie) obowiązującą w chwili wyliczenia świadczenia, staje się podstawą wymiaru emerytury. I to jest najważniejsze.
Korzystnie jest więc nie tylko mieć wysoki wskaźnik, ale trafić na moment dobrych zarobków w kraju, bo wtedy kwota bazowa jest wyższa. Tymczasem tym elementem
politycy manewrują, ile się da.
Do wyliczenia wysokości emerytury każdy dostaje jeszcze gratis część socjalną, czyli 24 proc. kwoty bazowej. Nietrudno zauważyć, że najwięcej zyskują na tym osoby mało zarabiające. Część socjalna znacząco podwyższa ich świadczenie. Nie ma zaś zasadniczego znaczenia dla tych, którzy mają wysoką emeryturę.