Rozmowa z Cezarym Kęsikiem, posiadaczem pasa federacji TFL
- Podczas gali TFL 19 „Christmas Time” w lubelskiej hali Globus pokonał pan Jussiego Halonena. Jak wyglądał ten pojedynek z pańskiej perspektywy?
– Przede wszystkim chciałem walczyć bardzo spokojnie, bo nie wiedziałem, czego spodziewać się po Finie. Przypomnę, że nazwisko rywala poznałem dopiero kilka dni przed walką. Pierwotnie miałem bić się z Francisco Givago, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie pojawi się w Polsce. Początek walki miał odbywać się w stójce. Udało mi się zrealizować ten plan. Dość szybko go jednak trafiłem i mogłem przejść do zmasowanego ataku.
- Jak wpłynęła na pana ta nieoczekiwana zmiana przeciwnika?
– Nie mogła mieć wpływu na moje przygotowanie do walki, bo o zmianie przeciwnika dowiedziałem się tydzień przed nią. Runął jednak mój plan na walkę. Mój trener jednak szybko przeanalizował Halonena i ustawił nową taktykę. Ona sprawdziła się w stu procentach.
- Na czym ona polegała?
– Miałem częściej schodzić na lewą stronę, bo Halonen jest mańkutem. Pozwalało mi to uciekać od jego mocniejszej ręki.
- Można było mieć obawy o pana przygotowanie kondycyjne, bo ostatnie miesiące były dla Cezarego Kęsika szczególnie intensywne...
– Przy tak krótkiej walce przygotowanie kondycyjne nie miało większego znaczenia. Trenowałem ciężko i bardzo mądrze, więc nie bałem się o moją kondycję. Asekuracyjnie jednak początek walki miał odbywać się w stójce. Zawsze przecież mogłem przejść do parteru, gdzie czuję się najmocniejszy.
- Jaki był dla pana 2019 rok?
– Bardzo udany. Stoczyłem cztery zawodowe walki i wszystkie wygrałem. Cieszę się, bo widzę, że moja kariera zmierza w dobrą stronę.
- Wspomniał pan o tym, że wciąż musi łączyć zawodowe MMA z pracą. To chyba trudne zadanie?
– Na co dzień pracuję w I Batalionie Drogowo-Mostowym w Dęblinie. To moje podstawowe zajęcie. Dopiero po zakończeniu wojska mam czas na treningi. Wojsko jest moim priorytetem, a MMA to hobby.
- Kiedy znowu wejdzie pan do klatki?
– Na razie muszę odpocząć. W ostatnich miesiącach nie miałem praktycznie wolnej chwili, bo każdą z nich przeznaczałem na trening.
- Kiedyś Michał Oleksiejczuk poszedł bezpośrednio z TFL do UFC. Panu też marzy się walka dla najbardziej rozpoznawalnej federacji na świecie?
– Nie mam takich marzeń. Kiedyś nie marzyłem nawet o KSW. Te wyniki wychodzą same z siebie. Duża w tym zasługa mojego sztabu trenerskiego, który zawsze mocno mi pomaga. Chce powoli wspinać się po kolejnych szczeblach mojej kariery.