Dom stanął w ogniu zaraz po "Wiadomościach”. Ktoś
z sąsiadów zadzwonił po straż. Tadek wyskoczył na zewnątrz
w samych kąpielówkach, Olek też się uratował. Z płonącego budynku dziadek wyniósł 2,5-roczną Karolinkę. Niestety, dziecko zmarło ok. godz. 22 w szpitalu
w Krasnymstawie.
W jednopiętrowym domu mieszkały trzy rodziny. Karolinka z rodzicami, dziadkami i wujostwem. Wnętrze całe w drewnie, łącznie z klatką schodową i łazienką. Dom zadbany, dobrze wyposażony. Tak było do czwartkowego wieczoru, gdy wybuchł pożar.
W piątek przed południem na miejscu tragedii byli jeszcze strażacy, ekipy pogotowia gazowego, policja, sąsiedzi i mieszkańcy. Nie było nikogo z domowników. Ojciec i wujek Karolinki składali zeznania, a dziadek odwiózł żonę do szpitala w Chełmie, bo nie wytrzymała ciężaru zdarzeń. Nikt nie potrafi jednoznacznie powiedzieć, jak do tego doszło.
- Gdy wyszedłem z domu, usłyszałem tylko trzask palącego się eternitu - mówi drugi dziadek Karolinki. Mieszka 500 metrów dalej. - Na miejscu była już straż. I to dziecko, taka iskiereczka była. Nie wiem, nie wiem...
Prawdopodobnie ogień wybuchł w kuchni. Dziewczynka i dwaj szwagrowie spali w tym czasie w przylegającym do tego pomieszczenia salonie. Wystarczyło pół godziny, by ogień ogarnął cały dom.
Teraz budynek straszy wybitymi szybami. Ktoś próbował wyrzucić przed wejściowe drzwi ubrania. W środku wszystko spalone i czarne.
- Nasączone łatwo palnymi lakierami drewno pali się jak benzyna - mówi jeden ze strażaków. - Ludzie kładą te boazerie na własną zgubę.
Policja zabrania wstępu do dalszych pomieszczeń. Pracują technicy, zabezpieczają ślady. Każdy chce znać odpowiedź na pytanie, jak do tego doszło.
- Zleciłem wykonanie sekcji zwłok, która wyjaśni, czy dziecko zmarło w skutek zaczadzenia, czy też odniesionych obrażeń - mówi Stefan Pudrecki, prowadzący sprawę prokurator z Krasnegostawu.