Elżbieta Żakiecka z Różanki do ostatniej chwili obawiała się, że Zakład Energetyczny odetnie jej prąd. I to bez względu na to, że w terminie za niego zapłaciła. Już raz podobną sytuację przeżyła i kosztowało ją to wiele nerwów.
– Najpierw, przyznaję, że 10 dni po terminie zapłaciłam za prąd 26 sierpnia – mówi Żakiecka. – Ku mojemu zaskoczeniu po miesiącu otrzymałam wezwanie od Zamojskiej Korporacji Energetycznej do zapłaty tej samej kwoty. Zachowując dowód wpłaty zbagatelizowałam to pismo. Tymczasem w połowie października, zgodnie z pisemną zapowiedzią energetycy odcięli mi prąd.
Żakieccy nie mieli prądu przez dobę. Jego ponowne podłączenie kosztowało dokładnie 88 zł i 40 groszy. Kwotę tę uiścili jednak nie oni, ale... przedstawicielka agenta obsługującego włodawski punkt kasowy na rzecz Skoku Stefczyka, czyli ta sama osoba, która przyjęła od pani Elżbiety pieniądze.
Wydawało się, że po tej nauczce podobna sytuacja już się nie powtórzy.
– Kolejny rachunek za prąd zapłaciłam z miesięcznym wyprzedzeniem – mówi Żakiecka. – Mimo to ponownie przyszło na mój adres wezwanie do zapłaty z groźbą odłączenia prądu. A tak prosiłam kasjerkę, aby to się już nie powtórzyło.
Energetycy mieli pozbawić Żakieckich prądu dzisiaj. Na szczęście dla nich do tego nie doszło, gdyż wpłacone jeszcze we wrześniu pieniądze w końcu wczoraj dotarły na konto włodawskiego Zakładu Energetycznego.
– Nas nie interesują dowody wpłaty – mówi pragnący zachować anonimowość pracownik ZE we Włodawie. – Dopóki pieniądze nie trafią na nasze konto, traktujemy klienta jako dłużnika z wszelkimi takiego stanu konsekwencjami.
Zdaniem pracownika zakładu nie tylko Żakieccy sparzyli się na usługach włodawskiego punktu kasowego. Z podobnymi przypadkami miał do czynienia od września. Twierdzi, że wcześniej takich problemów nie było.
Przypadek pani Elżbiety poruszył Wojciecha Kowalczyka, zastępcę dyrektora Makroregionu Wschodniego Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej im. Franciszka Stefczyka w Lublinie.
– Nie rozumiem, dlaczego poszkodowani nie poskarżyli się nam na działalność włodawskiej kasy – mówi Kowalczyk. – Tę kasę obsługuje związana z nami umową zewnętrzna firma. Jeśli zarzuty się potwierdzą, nie pozostanie mi nic innego, jak rozwiązać umowę z agentem. Takie sprawy załatwia się jednym cięciem.
W tym przypadku agentem jest przedsiębiorstwo "Dwapi” z Siedlec.
– Jest mi wstyd za zaistniałą sytuację – mówi Paweł Piątek, szef tej firmy. – W związku z innego rodzaju uchybieniem już rozwiązałem umowę o pracę z naszą włodawską pracownicą. Tymczasem wychodzi na to, że zasłużyła na zwolnienie dyscyplinarne.
Wojciech Kowalczyk zapowiada, że w ciągu dwóch-trzech miesięcy we Włodawie powstanie oddział Skoku Stefczyka z prawdziwego zdarzenia. Ma zaoferować profesjonalny pakiet usług. Obsługą klientów zajmą się już wyłącznie pracownicy spółdzielczej kasy.