Włodawianie jeszcze długo będą wspominali duchową ucztę, jaką zaserwowali im miejscowi muzealnicy.
Stefan Stuligrosz wraz ze swoimi "Słowikami” we włodawskim festiwalu uczestniczył już po raz drugi. I tym razem chór pod jego mistrzowską dyrekcją bez reszty zawładnął publicznością. Kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego był wypełniony do ostatniego siedzącego miejsca. Chociaż przez cały czas trwania koncertu nawa główna była pusta, to kiedy "Słowiki” i towarzyszący im muzycy wstali, aby pożegnać się z publicznością, ta ruszyła do przodu i bijąc gromkie brawa szczelnie otoczyła chórzystów z Poznania.
Włodawianie i ich goście długo będą pamietali także Justynę Steczkowską, która w Wielkiej Synagodze, na tle szafy ołtarzowej Aaron ha-kodesz zaprezentowała pieśni żydowskie. Przesycony efektami specjalnymi recital, zatytułowany "Alkimja” oczarował słuchaczy, rozgrzanych już koncertem chyba najbardziej renomowanej krakowskiej grupy klezmerskiej "Kroke”. Krakusi, podobnie jak "Poznańskie słowiki”, już raz we Włodawie byli.
Ostatni ich koncert tym różnił się od poprzedniego, że muzycy w większym stopniu posiłkowali się urządzeniami elektronicznymi. W efekcie osiągnęli brzmienie inne od tego, jakie zapamiętali ci, którzy już ich słuchali.
Powtórna obecność "Poznańskich Słowików” i "Kroke”, jak również Reprezentacyjnego Chóru Wojska Polskiego nie była przypadkowa. W końcu zakończony w niedzielę X Festiwal Trzech Kultur był wyjątkowy, bo jubileuszowy.
Dlatego też, jego organizatorzy, ten jeden raz odstąpili od zasady, że poszczególnych artystów, czy zespoły do Włodawy można zaprosić tylko raz.
Oczywiście i podczas ostatniego festiwalu nie mogło się obyć bez niespodzianek. Otóż Stanisław Górka, który miał wystąpić w koncercie "Gwircman”, składającym się z żydowskich piosenek, skeczy i monologów dojechał do Włodawy niemal nie mogąc poruszać się o własnych siłach. Okazało się, że dopadła go rwa kulszowa.
Marek Bem, dyrektor festiwalu, jednak i na to znalazł sposób. Wezwał zaprzyjaźnionego lekarza Artura Sitnika. Ten zaaplikował warszawskiemy artyście potrójną pyralginę i jakoś postawił go na nogi. Górka przynajmniej samodzielnie mógł wejść na scenę, i zająć miejsce w specjalnie dla niego przygotowanym fotelu. No i mamy kolejną festiwalową anegdotę.
Jacek Barczyński