Córka pani Danuty Weremczuk ,wracając w nocy od znajomych do domu natknęła się na ul. Jana Pawła II na trzęsącego się z zimna i piszczącego psa. Ulitowała się nad zwierzęciem i zabrała go do domu. Na drugi dzień, kiedy piesek odzyskał już siły i wrócił mu apetyt, jej mama zadzwoniła do Straży Miejskiej z informacją, że zaopiekowała się suczką, którą jednak teraz ktoś musi zabrać.
Weremczuk usłyszała od strażników, że skoro już zaopiekowała się psem, to jest jego opiekunem. A psa nie wezmą, bo nie ma na to pieniędzy, ani schroniska, które zechciałoby go zabrać. Na to pani Danuta zapowiedział, że w takim razie sama im psa przyprowadzi.
– No to zostanie pani ukarana za podrzucenia psa – miał odparować jeden ze strażników.
Sławomir Borkowski, komendant Straży Miejskiej we Włodawie nie wyklucza, że jeden z jego podwładnych mógł się niefortunnie wypowiedzieć. Z drugiej strony przyznaje, że jego służba, jak i miasto nie mają możliwości przejęcia znalezionego psa. Miasto nie ma bowiem podpisanej umowy z żadnym schroniskiem. Dlaczego? Gdyż te schroniska i tak są zapełnione ponad miarę i nie chcą przyjmować zwierząt spoza swojego terenu.
Również Borkowski w tym przypadku zasłania się kosztami. W ubiegłym roku za zabranie psa, zagrażającego uczniom jednej ze szkół miasto musiało zapłacić schronisku w Nowodworze k. Lubartowa…. 2,5 tys. zł.
Weremczuk parokrotnie skontaktowała się też burmistrzem, ale też niczego nie wskórała. W rozmowie z nią miał jedynie powielić argumenty, które usłyszała już od strażników. No i wyszło na to, że w domu ma już dwie suki, które od początku się nie znoszą. W tej sytuacji, jak na ironię kłania się wypowiedziane przez strażnika uwaga, że czasami dobrze jest odwrócić wzrok…