Wódka, seks i przemoc. Smarzowski przyzwyczaił nas, że nie idzie na kompromisy, a happy-endy zostawia innym. Chwała mu jednak za tę konsekwencję.
Ale od początku. Drogówka to historia siedmiu policjantów, którzy nie stronią od niczego co zostało tu już wymienione. Panowie trzymają się razem - więc razem też piją, chodzą do burdelu i wyciągają ręce po łapówki. Okropny i brudny świat, gdzie pieniądze są ważniejsze niż zasady, a żona kolegi niewiele różni się od prostytutki. Pijani kierowcy, politycy, śmierć na drodze. Wśród całego bagna jest jeden nieco jaśniejszy punkt - sierżant Król. Nieco, bo on też oddaje się cielesnym uciechom, chleje gorzałę litrami, a mimo tego można w nim dostrzec "mniejsze zło". Łapówki go nie interesują.
To właśnie Król (fantastycznie zagrany przez Bartłomieja Topę) będzie musiał rozwiązać zagadkę śmierci kolegi po jednej z libacji i w ten sposób wyplątać się z oskarżeń. Tu warto wspomnieć o świetnym scenariuszu. Akcja staje się dynamiczna, wciąga, ciekawi widza. Trafnym urozmaiceniem są sceny przetykane nagraniami z telefonu komórkowego. Prosty zabieg nadaje jeszcze bardziej rzeczywistego charakteru filmowi.
Mamy więc świetny scenariusz, ciekawą technikę, wybitnych aktorów (Topa, Lubos, Jakubik, Dziędziel, Kulesza, Dorociński, Grabowski) i muzykę Mikołaja Trzaski. Więc na pytanie "Czy Smarzowski przegiął?" odpowiadam TAK. I niech przegina dalej!
8,5/10