Akcja filmu nie gna na złamanie karku. Bardziej liczą się dialogi – niezłe, czasem błyskotliwe i pełne czarnego humoru. Ponoć to zasługa George'a V. Higginsa, autora powieści na której oparty jest scenariusz.
Są sceny, które zapadają w pamięć: rozmowa naćpanych opryszków przerywana heroinowym przysypianiem czy lot kuli wystrzelonej przez Pitta. Skoro o nim mowa – wypada bardzo dobrze w roli profesjonalnego do bólu mordercy do wynajęcia. Swoje wielkie pięć minut ma James Gandolfini ("Rodzina Soprano”) jako zapijaczony, zdołowany i rozmamłany zabójca. Liotta przekonująco gra ofiarę logiki przestępczego świata – dostanie łupnia, bo choć nie jest winny to ważne jest jaki sygnał dostanie "ulica”.
W "Zabić, jak to łatwo powiedzieć” raziło mnie dodawanie głębi rozrywkowemu kinu. Andrew Dominik przekonuje, że świat bandytów, finansistów i polityków są bardzo podobne. Owszem, zgadzam się. Podobnie, jak zgadzam się ze świetnym monologiem Pitta w ostatniej minucie filmu. Jednak towarzyszące cały czas bohaterom telewizyjne i radiowe relacje o kampanii wyborczej Obama – Bush czy finansowym kryzysie po prostu nużą. Od reżysera wymagam większej finezji w udowodnieniu założonej tezy.