Zespoły metalowe, rockowe i punkowe nie goszczą w Lublinie tak często jak przed pandemią. Kultowe miejsce, gdzie odbywały się głównie takie koncerty, przestało istnieć. – Czasami niektórym się wydaje, że wystarczy coś „zalajkować” na Facebooku, ale z tego się lokal nie utrzyma. Przez tę pandemię trochę zmieniło się w umysłach ludzi – mówi nam właściciel jednego z lubelskich pubów
Klub Graffiti
Jedną z ofiar pandemii jest Klub Graffiti, który funkcjonował przy al. Piłsudskiego od 1991 roku. W marcu 2020 roku został zamknięty i już się więcej nie otworzył. Jak przekazał nam Łukasz Białopiotrowicz, który odpowiadał za impresariat, w październiku 2021 roku zapadła decyzja o tym, że to kultowe miejsce zostanie zlikwidowane.
Właścicielem lokalu, w którym znajdował się klub, jest lubelska spółka Telkam. – Chcielibyśmy, żeby w tym miejscu dalej była prowadzona działalność koncertowa o takim charakterze, jak wcześniej robiło to Graffiti – mówi nam jeden ze współwłaścicieli lokalu. – Mamy dwóch potencjalnych inwestorów, prowadzimy z nimi bardzo zaawansowane rozmowy, ale zostały one wstrzymane przez wojnę na Ukrainie. Mogę powiedzieć, że z jednym z nich mamy już nawet przygotowaną umowę wynajmu. Na razie czekamy – uzupełnia.
Klub30
Z mapy Lublina zniknął – dosłownie – także Klub30. Budynek przy ul. Jasnej, w którym się mieścił, został zrównany z ziemią. W listopadzie 2020 roku na stronie facebookowej „Trzydziestki” pojawiła się informacja, że „niedługo” poznamy nową lokalizację. Jednak od tego momentu zrobiło się cicho.
Skontaktowaliśmy się z Karolem Mockiem, który był managerem klubu. Powiedział nam, że Klub30 tymczasowo zawiesił działalność, ale planuje ponownie otworzyć się na gości najwcześniej pod koniec tego roku. Nowa lokalizacja ma być już ustalona, ale zdaniem naszego rozmówcy, jest „za wcześnie”, żeby ją ogłaszać.
Kultowa Klubokawiarnia
Przykład tego miejsca pokazuje, że pandemia nie dla wszystkich była przeszkodą do prowadzenia biznesu. Wojciech Rynkiewicz, właściciel Kultowej Klubokawiarni przy ul. Herbowej, zaczął przyjmować gości 1 czerwca ubiegłego roku. Na frekwencję nie narzeka.
– Pomysł powstania klubokawiarni zrodził się jeszcze przed COVID-em, więc to nas właściwie zaskoczyło. Długo też czekaliśmy na to, żeby zeszły obostrzenia. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, że już możemy wpuszczać ograniczoną liczbę osób, to postanowiliśmy się otworzyć – tłumaczy Wojciech Rynkiewicz. – Zrobiliśmy ten klub, żeby przybliżyć ludziom kulturę – koncerty, stand-upy, różne gatunki muzyczne, opieramy się o rock, pop, hip-hop, ale nie brakuje też operetki. Chcieliśmy, żeby ludzie, którzy mieszkają na osiedlu, niekoniecznie musieli jechać do CSK, żeby posłuchać fajnego koncertu – dodaje.
Rock Pub Ramzes
W trudnej sytuacji znalazł się Waldemar Abramowski, właściciel Rock Pub Ramzes przy ul. Kołłątaja.
– Czasy pandemii na pewno zmieniły funkcjonowanie lokalu. Przychodzi trochę mniej ludzi, niektórzy są ostrożniejsi i siedzą w domu. Ludzie przychodzą bardziej na imprezy organizowane, a tak na tygodniu jest zauważalnie mniej osób. Cały czas odrabiamy straty. Teraz jeszcze doszła wojna na Ukrainie i ludzie znowu zaczęli przygotowywać się na to, że może dosięgnie też nas – tłumaczy Waldemar Abramowski.
Plusem w tej trudnej sytuacji jest to, że jest on jednocześnie właścicielem lokalu, w którym mieści się pub, czyli ma niższe koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Otwarcie przyznaje, że właśnie to ratuje jeszcze ten biznes.
– Koncerty odbywają się z reguły w soboty, a w pozostałe dni są rockoteki, karaoke, inne wydarzenia muzyczne, czasami też stand-upy, jam session, spotkania szachowe. Staramy się organizować różne wydarzenia, które ściągają ludzi. Jest taka możliwość, że Ramzes będzie zamknięty, na przykład od niedzieli do środy i będzie otwierany tylko na trzy-cztery dni w tygodniu – wyjaśnia.
Rock Pub Ramzes nie był do tej pory wystawiony na sprzedaż, chociaż pojawiły się takie plotki. Waldemar Abramowski nie ukrywa jednak, że rozważa jego całkowite zamknięcie ze względu na „zmęczenie obecną sytuacją”.
Rider’s Pub
Trudne czasy przetrwał Rider’s Pub przy ul. 3 Maja. W połowie ubiegłego roku jego właściciel, Karol Mansz, przyznał na łamach Dziennika, że aby utrzymać to miejsce, sprzedał samochód i dwa motocykle.
– Zacząłem oszczędzać, pracując więcej. Mam dwa lokale: pub i bistro. W bistro pracuję sam. Wtedy odchodzi koszt pracownika, bo zamiast pracować w godzinach szczytu we dwoje, uwijam się jak mogę. Całą jesień, zimę i teraz wiosnę pracuję w lokalu sam, po 11 godzin dziennie – tłumaczy Karol Mansz. – Gastronomię teraz dobijają inne rzeczy. Kiedy już się wszystko unormowało i ludzie zaczęli wracać do knajp, to zaczęły drożeć produkty. Ja chcę utrzymać jakość swoich produktów. Przed pandemią za butlę gazu, na której gotuję w kuchni, płaciłem 40 zł. W tej chwili kosztuje ona 130 zł. Nie mogę sobie pozwolić na podniesienie trzykrotnie ceny, na przykład, zapiekanki, bo nikt tego nie kupi – dodaje.
Rider’s Pub to miejsce, gdzie regularnie odbywają się koncerty zespołów rockowych i punkowych.