Nazwa płyty oznacza „świat”, więc myślę, że jest zaadresowana do całego świata. W każdym miejscu znajdzie się jakaś osoba, która czuje to, co my. Jest tutaj może jakaś konkretna konwencja i konsekwencja w tym wszystkim i jakiś wyraźny charakter, ale myślę, że to grono odbiorców bywa zróżnicowane – Rozmowa z członkami grupy Surtarang – Hanką Łubieńską, Łukaszem Jasiakiem i Erykiem Nowackim – która swoją zimową trasę koncertową zakończyła w marcu występem w Lublinie.
- Za wami dosyć intensywny początek roku: zakończyliście trasę koncertową, podczas której zaliczyliście 17 przystanków po Polsce, w tym także Lublin. Jak wam się udał koncert w naszym regionie?
Łukasz Jasiak: Wydaje mi się, że to był wyjątkowy koncert, pod wieloma względami: był to ostatni koncert naszej trasy, był to także ostatni dzień zimy, a pierwszy dzień wiosny i do tego jeszcze graliśmy w pełni, można powiedzieć. Bodajże dwa dni wcześniej była pełnia, także wszystko – nie dość, że czasowo i energetycznie – to jeszcze klimat, który panował... I sama nazwa miejsca: Święty Spokój. Trochę obawialiśmy się tego koncertu, ze względu właśnie na wielkość miejsca i mniejsze nagłośnienie. A my lubimy, jak nasza muzyka brzmi na solidnym nagłośnieniu, żeby ludzie czuli tę elektronikę, która nimi porusza. Moim zdaniem wyszło rewelacyjnie, to był jeden z fajniejszych koncertów energetycznych. Super publiczność, było czuć, że chłoną tę muzykę i chcą nam też oddać energię, którą przekazujemy.
- Jak rozumiem, po takim naładowaniu energią przyszedł czas na odpoczynek. Rozjechaliście się do różnych miejsc w Polsce.
Hanka Łubieńska: Tak, ja siedzę na północy, w Gdyni, a chłopaki są w Poznaniu. Ale ta odległość nie stanowi dla nas większego problemu. Zawsze udawało nam się spotkać i stworzyć materiał, odbyć próby. Jakoś dajemy radę.
- Szczególnie, że w ostatnich latach trzeba było nauczyć się różnych sposobów pracy na odległość. W przypadku członków zespołu, to chociażby tworzenie muzyki, nagrywanie jej, miksowanie całości... Jak to u was wyglądało? Jak powstawała wasza debiutancka płyta „Duniya”, którą wydaliście na początku 2021 roku?
Eryk Nowacki: Radość była na pewno, ale myślę, że COVID się w ogóle przyczynił do powstania tej płyty. To, że siedzieliśmy w domach, że nie było tyle koncertów, ile chcieliśmy – to wyszło na plus, jeśli chodzi o powstanie płyty. Wiadomo, że niektóre rzeczy byłoby wygodniej robić, będąc cały czas na żywo ze sobą, ale uważam, że bardzo dobrze sobie poradziliśmy. Pewne rzeczy wykonywaliśmy na odległość i jak się okazuje, nie była to żadna przeszkoda.
- Surtarang to młoda grupa, bo powstała w 2018 roku. Kim wy tak naprawdę jesteście?
ŁJ: Ciężko ująć to w słowa. Energia, która nas zebrała razem i doświadczenie, które każdy z nas miał i swoją osobowość – każdy z nas ją wyraża przez to, że gramy razem. Każdy ma możliwość pokazania się i energetycznie, i wizerunkowo. Wydaje mi się, że łączymy wszystkie nasze pasje i doświadczenia. Wszyscy jesteśmy muzykami, Hania jest do tego aktorką. Każdy ma też zmysł estetyczny, jakąś wizję na to, jak byśmy chcieli wyglądać, być odbierani, jak ta muzyka ma działać na ludzi. To nie jest tworzone tylko po to, żeby usiąść i ją zagrać. Kiedy tworzymy jakiś utwór, to mamy jego wizję, jego przekaz i z góry wiemy, co chcemy ludziom tym utworem przekazać.
- Wasze występy to warstwa muzyczna, ale także i wizualna. Ten warsztat aktorski, który Hanka ma, to jest część przedstawienia, które razem tworzycie.
HŁ: Od jakiegoś czasu na scenie, w Surtarangu, przeistoczyłam się w pewne – nie wiem, czy to dobrze zabrzmi – alter ego, które pojawia się podczas koncertów. Wiele osób zauważa, że to przejawia się poprzez wzrok. Dochodzi również jakiś ruch, oczywiście interpretacja. To nie jest tak, że ja sobie postanowiłam: „Ok, mam warsztat aktorski i teraz będę odgrywała taką rolę”. To wszystko jest takie naturalne i przychodzi samo.
- Pytam o to, bo w jednym z wywiadów radiowych prowadzący audycję stwierdził nawet, że to jest taniec kobry albo hinduskiej bogini Kali.
HŁ: Tak, bo mi się te ręce odpalają same. Mam chyba tutaj czujniki reagujące na muzykę, które po prostu się włączają. Tak to na mnie działa.
- Panowie mają ręce zajęte, bo są instrumentalistami i nie bardzo mogą coś robić.
HŁ: Tak, myślę, że mogliby mieć problem. Ale ostatnio zauważyłam, że Łukasz wprowadził element taneczny. Postanowiliśmy, że w jednej piosence damy większe pole do popisu Erykowi. Eryk wchodzi na solo, a Łukasz ciśnie takie ruchy (śmiech). Ja podbijam i cisnę razem z nim układzik (śmiech).
- Eryk gra na sazie i sitarze. To nie są instrumenty pierwszego wyboru w naszej strefie kulturowej. Jesteś gitarzystą z wykształcenia, a dopiero później takie instrumenty dołączyłeś do repertuaru.
EN: Jak najbardziej. Może nie jest to coś popularnego u nas, ale jak tylko usłyszałem po raz pierwszy sitar – bo saz usłyszałem później – to na tyle mi się spodobał, że jakoś to próbowałem odwzorować na gitarze. Wiadomo, że nie da się do końca tego zrobić, więc potem stopniowo rozwijałem się z sitarem. Myślę, że nie bez przyczyny i nie z przypadku odnalazłem ten instrument, bo pojawił się w moim życiu nagle, a jak już go znalazłem, to wiedziałem, że to jest to. Nie mam takiego poczucia, że ja dalej szukam jakiegoś instrumentu dla siebie, bo już go znalazłem.
- Łukasz z kolei gra na tabli, darbuce i korzysta z samplera, czyli elektronika też jest po jego stronie. Pół żartem, pół serio: musisz mieć dużo rąk do dyspozycji na scenie.
ŁJ: Jak gram, to zwykle na jednym instrumencie w danym momencie (śmiech). Warstwa elektroniczna jest tworzona wcześniej. I rzeczywiście, na pierwszej płycie do wszystkich utworów stworzyłem elektronikę. Na nowej płycie pojawią się utwory, do których elektronikę stworzyła Hania, także będzie troszeczkę inny wyraz i będzie się dało to odczuć, co też urozmaica naszą twórczość i cały czas jest ona rozwijana. Na pewno się to nie skończy, bo jest jeszcze dużo więcej rzeczy, które mamy w sobie. Gram na tabli, gram na darbuce i na samplerze, grając też beat w danym momencie, ale nie gram wtedy na tabli czy darbuce. Elektronika, która jest wcześniej stworzona, dopełnia to instrumentarium etniczne, orientalne i warstwę wokalną.
- Jak się poznaliście i dlaczego postanowiliście coś razem stworzyć?
HŁ: Ostatnio użyłam takiego sformułowania, że połączyło nas reggae, a właściwie to mnie i Łukasza. Poznaliśmy się na Ostróda Reggae Festival. W przeszłości śpiewałam w takim zespole, a Łukasz po czasie też grał w tym zespole na perkusji i jakby przez wspólnych znajomych się poznaliśmy.
ŁJ: Dopełniając to, co Hania powiedziała o naszym spotkaniu, to było tak, że przy pierwszym spotkaniu powiedziałem jej, że będziemy razem grali. A Hania mówiła: „Jak będziemy razem grać, jak nawet nie słyszałeś jak śpiewam”.
Z Erykiem poznaliśmy się, grając koncerty edukacyjne po szkołach, prezentując młodzieży muzykę indyjską oraz taniec – taniec prezentowała tancerka, a my jej dogrywaliśmy. Tak się poznaliśmy, grając takie właśnie koncerty dla Filharmonii Poznańskiej. Później też zrobiliśmy z naszym znajomym, Pawłem, zajęcia z jogi z muzyką na żywo. Z tego co wiemy, to były pierwsze w Polsce takie zajęcia – połączenie praktyki z żywymi instrumentami, z improwizacją na żywo. Potem rozwinęliśmy to, łącząc siły z inną joginką, w projekcie Dźwięczna Joga, gdzie graliśmy tylko do zajęć jogi, a następnie to rozdzieliliśmy i stworzyliśmy Surtarang. Zaprosiliśmy Hanię.
Nie wierzymy w przypadek, akurat Hania była w Poznaniu, a my mieliśmy zagrać pierwszy koncert. Zostaliśmy zaproszeni do tego, żeby zrobić oprawę muzyczną do wystawy zdjęć Magdaleny Kwiatkiewicz, która jeździ po świecie i robi super zdjęcia. Na placu Wolności była wystawa jej zdjęć z Nepalu. Hania akurat była w Poznaniu, zrobiliśmy dwie próby, trzy i zagraliśmy pierwszy koncert.
HŁ: Niezły to był spontan. Zastanawiam się, czy bym teraz się tak samo zdecydowała. Ale chyba tak by było, bo to było też bardzo intrygujące, bo mantry i ten rodzaj muzyki nie był mi tak zupełnie obcy. Nieraz słuchałam takiej muzyki, ale nigdy nie miałam okazji spróbować swoich sił – jak to by było zaśpiewać taką mantrę, a właściwie stotrę. To był trochę skok na głęboką wodę, ale bardzo się cieszę. Wtedy to było dla mnie dość stresujące wydarzenie. Pierwsze zetknięcie z tego typu muzyką, ale super to wspominam.
- Wrócę jeszcze do tematu waszej debiutanckiej płyty „Duniya”. Co się na niej znalazło i do kogo jest adresowana?
EN: Nazwa płyty oznacza „świat”, więc myślę, że jest zaadresowana do całego świata. W każdym miejscu znajdzie się jakaś osoba, która czuje to, co my. Jest tutaj może jakaś konkretna konwencja i konsekwencja w tym wszystkim i jakiś wyraźny charakter, ale myślę, że to grono odbiorców bywa zróżnicowane. Słyszałem pozytywne opinie i od ludzi starszych, którzy na co dzień nie słuchają takiej muzyki, i od ludzi, którzy wychodzą bardziej ze środowiska związanego z muzyką etniczną. Podoba się to również ludziom, którzy lubią elektronikę, psytrance i rożne takie podgatunki. Wydaje mi się, że trudno byłoby mi sprecyzować, jeden typ odbiorcy i osoby, której by się ta muzyka podobała.
HŁ: To jest ciekawe, że niejednokrotnie słyszymy tego typu sformułowanie: „To nie jest w ogóle muza, której słucham na co dzień, ale mi się podobało”. I to jest wspaniałe.
- To jest muzyka, która lepiej brzmi w kameralnym otoczeniu czy na dużej scenie?
EN: Łatwiej mi jest sobie wyobrazić i też sam lepiej się czuję, grając, kiedy ludzi jest dużo i wszyscy tańczą, a nie kiedy jest kameralna impreza. Oczywiście to też jest super i to jest dobre doświadczenie, ale troszkę inne.
ŁJ: Mieliśmy już okazję grać na dużych scenach, ale mogą być jeszcze większe i staramy się, żeby dotrzeć na jak największe sceny. Robiąc tę muzykę, wyobrażamy sobie, jak ona zabrzmi na największych scenach i tam ją adresujemy. Ale równocześnie jest ona dostępna w małych pomieszczeniach z małym nagłośnieniem.
- W waszej muzyce nie usłyszymy języka polskiego. Jaki jest wasz przekaz i jak z nim dotrzeć w takim razie do ludzi?
HŁ: To jest sanskryt staroindyjski, są to stotry, potocznie nazywane mantrami. To, co mogę zrobić, to niewerbalnie próbować przekazywać treści. Tutaj może przydaje się to moje aktorstwo, ponieważ staram się zawsze, mniej więcej, poprzez swoją postawę, poprzez swoją mimikę i emocje, podbijać treści, które przekazuję.
- Jak ludzie reagują na waszą muzykę na koncertach?
EN: Ja w tym ruchu czuję zawsze spokój. Nie każdy tańczy, ale jeśli już ludzie tańczą i tańczą energicznie, to i tak czuję, że nie jest to energiczne tańczenie z agresją, tylko raczej ze spokojem. W dużej mierze bierze się to też z charakteru tej muzyki i tego, że nawet jeśli ktoś nie rozumie słów, to gdzieś tam podświadomie to odbiera. Te słowa funkcjonują już tysiące lat i mają w sobie odczuwalną moc, którą ja po prostu czuję i widzę w ludziach. Oni nie muszą rozumieć tekstu – mogą go sobie oczywiście przeczytać i przetłumaczyć – ale i tak czują energię, która jest w nim zawarta i którą dodatkowo Hania przekazuje też śpiewem. Reakcje są różne, ale nawet jeśli nie ma tańca, to ja czuję w bezruchu taniec. A jeśli jest taniec, to ja w tym tańcu czuję spokój i bezruch.
HŁ: Często są zamknięte oczy na widowni. Ludzie wchodzą w to i słuchają – to jest takie transowe. Dane kwestie się często powtarzają i ludzie wchodzą w taki rytm. Fajnie widzieć, że tak to na ludzi wpływa.
ŁJ: Ale bywało też szaleństwo na koncertach. Ludzie byli w stanach euforycznych, można powiedzieć. Kiedy graliśmy na zeszłorocznych letnich festiwalach alternatywnych, typu LAS Festiwal, na naszym koncercie było tysiące ludzi. Było widać szaleństwo i to, że ludzie wchodzili w ciekawe stany energetyczne i duchowe, na czym nam bardzo zależy.