Chciałbym skrytykować tę książkę, ale nie mam się niestety do czego przyczepić. Widać w niej kawał ciężkiej pracy oraz pasję, które zaowocowały bardzo udaną publikacją.
Pod koniec października tego roku Archiwum Państwowe w Lublinie wydało kolejny tom z serii „Ikonoteka lubelska”, tym razem autorstwa Ewy Zielińskiej, zatytułowany Fotografie dawnego Lublina z akt Inspekcji Budowlanej. Pod tym niezobowiązującym tytułem kryje się potężny album prezentujący 341 fotografii kilkudziesięciu ulic w Lublinie z lat 1926-1949. Wszystkie opatrzone są stosownymi sygnaturami, szczegółowo opisane, a przy tym bardzo dobrze wydrukowane.
Ewę poznałem kilka lat temu i od razu wydała mi się co najmniej nietypowa, a najnowsza publikacja tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Nikt zupełnie normalny nie podjąłby się metodycznego przejrzenia ponad sześciu tysięcy teczek lubelskich nieruchomości, wydobycia z nich zdjęć, dopatrzenia się tam przeróżnych szczegółów i w końcu opisania tego wszystkiego w sensowny sposób.
Każdy, kto przeglądał teczki Inspekcji Budowlanej wie, że są to materiały niezwykle podstępne. Szuka się czegoś konkretnego, a nagle tonie w morzu szczegółów o dołach ustępowych, problemach dnia codziennego, różnego rodzaju sąsiedzkich donosach doręczonych za potwierdzeniem odbioru albo po prostu odpływa na widok pięknych planów, skreślonych wprawną ręką przedwojennych architektów. Tym bardziej doceniam Zielińską, że była w stanie narzucić sobie dyscyplinę (może nawet wbrew sobie?) i dobrze wyważyła opisy – jest w nich dużo detali, a mimo to pozostają zwarte.
A jednak i Zielińska dała się zwieść Inspekcji Budowlanej na manowce. I tak na przykład na jednym ze zdjęć dopatrzyła się barona loteryjnego Michała Morajne, właściciela kolektury „Uśmiech Fortuny”. Ostrzegałem ją, że podobieństwo mikroskopijnego mężczyzny ze zdjęcia do Morajnego jest bardzo wątpliwe, ale nie chciała mnie słuchać. Tymczasem w książce znajduje się wiele prawdziwych skarbów. Jest tam na przykład zdjęcie szyldu Szamy Grajera (Krakowskie Przedmieście 24), wtedy jeszcze fryzjera i raczkującego alfonsa, a po kilku latach pełnoprawnego bandyty i króla lubelskiego getta. Jest też zakład fryzjerski Felicji Ostrowskiej przy Krakowskim Przedmieściu 46, w którym 9 września 1939 roku zginął Czechowicz. Poza tym co najmniej jedno zdjęcie pokazujące prymitywną zabudowę Majdanu Tatarskiego – w tych budach przypominających altany działkowe Niemcy zorganizują potem getto.
Do tego cała masa fotografii, które miały tylko dokumentować fasady budynków, a przypadkowo uchwyciły wyjątkowe sceny z życia międzywojnia. Na przykład front kina „Stylowy” z krzykliwymi afiszami wybitnych produkcji filmowych „Wyspa w płomieniach” i „Pościg za kawalerem”. Albo wejście do hotelu „Angielskiego” (Krakowskie Przedmieście 21), z którym zjawiskowo komponuje się jakiś młodociany gawrosz. Uśmiechnąłem się na widok kiści bananów w witrynie owocarni Mojżesza Hudesa przy Krakowskim Przedmieściu 36 (nie byle jakich, bo to na pewno nie dzisiejsze cavendishe, ale już niemal wymarła odmiana Big Mike) i wystawki w oknie sklepu z ubrankami dziecięcymi „Bobo” Ruchli i Debory Cukiermanówien (Staszica 1).
Fotografie dawnego Lublina to jednocześnie opowieść o radykalnych zmianach estetycznych, które miasto przeszło pod koniec lat 30. W magistracie zapanowała wtedy gorączka rewitalizacji – remontowano kamienice, malowano fronty na różne kolory, skracano wystające futryny, a przede wszystkim wymieniano krzykliwe szyldy. Zgiełk piktogramów i murali, które doskonale widać jeszcze na zdjęciach Stefana Kiełszni z 1934 roku, zastąpił wtedy totalitarny modernizm odgórnie kreślonych napisów reklamowych, do bólu eleganckich i tak samo nudnych.
Chciałbym skrytykować tę książkę, ale nie mam się niestety do czego przyczepić. Wniosłem w nią nieznaczny wkład, ale byłem przekonany, że nigdy nie powstanie i prędzej czy później rozkraczy się albo rozsypie. Boję się tylko, że dużą barierą będzie jej cena (95 zł) i przejdzie przez to niemal niezauważona. Dużym powodzeniem cieszą się kiepskie albumy składane na kolanie bez większego pomysłu i wysiłku, w których po raz setny możemy oglądać te same zdjęcia lub ujęcia, natomiast ciekawe pozycje przechodzą często bez większego echa. Jeżeli ktoś szuka dobrego prezentu na święta i zamiast na siebie, 100 zł pragnie wydać na bliskich – ma ku temu dobrą okazję. Dobrze by natomiast było, gdyby za jakiś czas cała książka albo przynajmniej wszystkie te fotografie trafiły na stronę internetową Archiwum.
Nigdy nie rozumiałem zachwytów nad sterylnymi zdjęciami Hartwiga, który posiadł przedziwną sztukę wysysania życia nawet z fotografii portretowych. Znacznie ciekawsze robili wspomniany Kiełsznia, Stanisław Magierski i, jak się okazuje, często anonimowi inspektorzy nadzoru budowlanego. Podejrzewam zresztą, że za kilkadziesiąt lat będziemy z wypiekami na twarzach sięgać nie po nadęte fotografie z tych wszystkich powtarzalnych albumów, ale zdjęcia wykonane przez współczesnych pracowników niskiego szczebla przeróżnych wydziałów Urzędu Miasta.
Tak czy inaczej to już kolejna bardzo udana publikacja Archiwum w tym roku. Kilka tygodni temu drukiem ukazał się album-wunderkamera Archiwum nieco inaczej przygotowany pod redakcją Marka Krzykały na 10-lecie Galerii Jezuicka 13. W obu widać kawał ciężkiej pracy ich autorów, a w przypadku Zielińskiej również pasję, która wymyka się sztywnym regułom powszedniości.
Fotografie dawnego Lublina z akt Inspekcji Budowlanej. Archiwum Państwowe w Lublinie, 2020