Świetna powieść, która daje Twardochowi miejsce wśród najlepszych polskich pisarzy.
"Morfina” jest znakomicie napisana, wciąga jak najlepsza powieść sensacyjna, choć nie jest literaturą gatunkową. To powieść pełną gębą, z fabułą (świetnie skrojoną!) i krwistymi bohaterami. Takich dzieł w dorobku współczesnych polskich pisarzy wciąż jak na lekarstwo. Z drugiej strony mamy tutaj sporo nowoczesnych rozwiązań narracyjnych i nie sposób powiedzieć, że Twardoch popełnił książkę w XIX-wiecznym stylu.
Głównym tematem "Morfiny” jest tożsamość i jej brak. Willemann ma ojca Niemca i spolszczoną Ślązaczkę – nie wie czy jest Polakiem czy może Niemcem. Bił się we wrześniu, ale ma wrażenie, że walkę z Niemcami tylko symulował. Sam ocenia siebie jako "półmężczyznę” – baluje za pieniądze matki, zaniedbuję żonę i dziecko, jest miękki i niezdecydowany. To charakterystyczne: w "Morfinie” silne są tylko kobiety (jak imponująca Kostkowi koleżanka z konspiracji Dzidzia). Mężczyźni to w najlepszym wypadku figury groteskowe.
W "Morfinie” znajdziemy mistrzowsko oddane realia życia początku niemieckiej okupacji, rozważania o patriotyzmie (Twardoch rozbija mit o dzielnych Polakach walczących z hitlerowcami), wojnie, seksualności i mozaikowej naturze rzeczywistości (smakowite dygresje na temat przyszłości i przeszłości osób, których kroki los czasem tylko na chwilę skrzyżował z Willemanem).
Powieść Twardocha to lektura niełatwa, a jednocześnie od "Morfiny” bardzo trudno się oderwać. Książka dostała już "Paszport” tygodnika Polityka i mam nadzieję, że idzie po nagrodę Nike.