Trudne zadanie ma pisarz, którego pierwsza powieść odniosła spektakularny sukces. Drugą musi udowodnić, że nie jest autorem „jednej książki”, a sukces nie był przypadkiem. Paula Hawkins, autorka „Dziewczyny z pociągu” z takim wyzwaniem musiała się zmierzyć wydając „Zapisane w wodzie”.
Ta powieść, podobnie jak poprzednia, oparta jest na tajemnicy. Aby zbliżyć czytelnika do jej rozwikłania Hawkins oddaje głos bohaterom, którzy ze swojego punktu widzenia relacjonują wydarzenia, prowadzą śledztwo, z boku przyglądają się sprawie.
A rzecz dotyczy tajemniczego utonięcia kontrowersyjnej mieszkanki niewielkiego miasteczka Nel Abbott, która swoją sławę zawdzięczała książce o… tajemniczych utonięciach kobiet. W przypadkową ani samobójczą śmierć kobiety nie wierzy jej siostra Jules, jak również jej nastoletnia córka Lena. Wokół Topieliska – tak mieszkańcy nazywają rzekę, w której utonęła Nel i inne kobiety - narasta atmosfera niedomówień, pomówień, obsesji, strachu. To nie pomaga ani w oficjalnym śledztwie prowadzonym przez policję, ani w tym prywatnym, które prowadzi Jules, a w którym nie brakuje bardzo osobistych wątków.
Z każdą kolejną odsłoną, także tą sięgającą daleko w przeszłość, miasteczko z Topieliskiem traci swoją maskę spokojnego i sielskiego miejsca. Robi się coraz bardziej mrocznie, niepokojąco, nic nie jest takie, jak się na początku wydawało. I nikt nie może czuć się bezpiecznie. Relacje poszczególnych osób, których początkowo nic nie łączy, zdają się biec w tym samym kierunku i przybliżać nas do rozwikłania zagadki nie jednej, ale co najmniej kilku utonięć w Topielisku. Finał – jak to już u Hawkins wcześniej się zdarzyło – zaskakuje i zgrabnie zamyka powieść. Czy powieść udaną? Powiedziałabym, że zupełnie przyzwoitą, jak na wysoką poprzeczkę, którą w „Dziewczynie z pociągu” postawiła sobie Hawkins.