Zdobywca dwóch gwiazdek Michelina celowo rezygnuje w swojej diecie z jedzenia niektórych produktów? Każdy kto jest w stanie choćby wyobrazić sobie pracę szefa kuchni prestiżowej restauracji, domyśla się jak ciężkie to zadanie.
No tak, ale 190 kilogramów na karku to chyba jeszcze większy ciężar do udźwignięcia. I jak przekonuje Tom Kerridge koniec końców wcale tak trudno zmienić nawyki nie jest. Bo dlaczego cierpimy na diecie? Dlatego, że jemy rzeczy, które nam nie smakują i nie sprawiają nam przyjemności. Takie samo mniej więcej przesłanie niosła książka Karoliny i Macieja Szaciłło „Jem (to co) kocham i chudnę”. Wtedy przekonałem się do zielonych szejków warzywno-owocowych. Nie było łatwo, ale to co na początku wydawało się w smaku dziwne, dziś jest przepyszne. I szejk na śniadanie zamiast kanapki nie jest męczarnią tylko przyjemnością.
No to teraz czas na filozofię Toma Kerridge’a czyli jedzenia tego, co jest miłe dla naszego mózgu. Bo tajemnica tkwi ponoć w dopaminie. To substancja chemiczna wytwarzana kiedy organizm doświadcza przyjemności. No tak, ale jeżeli największą przyjemność czujemy z jedzenia steku z frytkami? Zjedzmy sam stek, zrezygnujmy tylko z frytek – pisze Tom. To nie może być aż takie proste. Ależ jest – przekonuje.
Dietę opracowaną przez Kerridge’a można streścić dwoma słowami: więcej białka, mniej węglowodanów. Wystarczy przestawić swoje dotychczasowe myślenie o jakiejś potrawie. Zamiast spaghetti bolognese zjedzmy samo bolognese. Zamiast curry z ryżem, samo curry. Zamiast mięsa z ziemniakami, samo mięso. Wszystkie te dodatki tylko rozmywają smak – przekonuje autor. I tuczą.
Czyli rezygnujemy z węglowodanów – oprócz produktów już wyżej wymienionych, także np. z białego chleba. A co możemy jeść? Produkty, które są bogate w tyrozynę i fenyloaninę, które mogą pomóc organizmowi w produkcji dopaminy. To: nabiał (np. pełnotłusty ser), jajka, tłuste ryby, owoce morza, owoce (mimo że zawierają węglowodany, to mogą być dobrym zastępstwem dla słodyczy w chwili słabości), mięso, orzechy, warzywa i przyprawy (autor poleca jedzenie pikantnie, do czego mnie raczej nie przekona).
I jeszcze jeden szalenie ważny element: rezygnacja z uczt zakrapianych dużą ilością alkoholu. Dla niektórych to może być najtrudniejsze. Są jednak sposoby, żeby przebrnąć i przez to. Kerridge opisuje swoje cztery kroki do zmiany myślenia, które mogą być pomocne.
Wstęp jest bardzo motywujący. A same przepisy? Książka została podzielona na rozdziały: Zupy i rosoły, Ciepłe i zimne sałatki, Omlety i placki, Dania z mięsa mielonego, Potrawki i gulasze, Dania smażone i pieczone, Słodkości i wypieki. Jak można się domyślić dania są nieszablonowe, zapewniają dużo ciekawych, nieznanych dotąd sytuacji na talerzu. Ale ze zdobyciem potrzebnych do gotowania produktów nie będzie większych problemów. Po zaopatrzeniu swojej szafki w najpotrzebniejsze wyliczone w książce zapasy później będzie już znacznie łatwiej i szybciej.
Trzeba pamiętać, że wszystko co podpowiada Kerridge to przepis na walkę z bardzo dużą nadwagą. Zatem przecież nie muszę całkowicie rezygnować z alkoholu, a dzień przed startem w biegu na 10 kilometrów zjem bolognese ze spaghetti, bo na drugi dzień te węglowodany bardzo mi się przydadzą. Znajdujmy swój złoty środek. Tak, żeby jeść zdrowo, mieć z tego przyjemność i czuć się dobrze.
Dziś ulubioną przekąską Toma Kerridge’a są… skwarki, które zastąpiły mu chipsy. Jakkolwiek dziwaczne się to wydaje, to coś w tym musi być, skoro po przejściu na swoją dietę stracił 70 kilogramów.