Bajzel, Lublin, Cax Mafe, 12.11.09
Na koncerty gwiazd zwykle chodzę niechętnie. Nie znoszę tej atmosfery rozgorączkowania, napięcia, wymuszoności. Towarzystwa, które przychodzi, bo wypada być i się pokazać w blasku popularnych artystów. No i nie lubię tłoku.
Na Bajzla do Cax Mafe nie wybierałem się specjalnie. Wyszedłem na wieczorny spacer z nieco loteryjnym nastawieniem. Może wpadnę tu, może tam, a może jeszcze gdzieś w zależności od tego, jak się będzie kształtowała sytuacja artystyczno-towarzysko-lokalowa.
Odwiedziłem Rozdroża, posłuchałem awangardowych Rosjan i Polaka. Pogadałem z Janem Bernadem o przyszłym wydaniu Kodów. A potem idąc na Stare Miasto na Zaduszki Jazzowe, postanowiłem zboczyć z trasy i sprawdzić, co dzieje się przy Staszica 1.
Bajzla wcześniej słyszałem i widziałem na żywo tylko przez chwilę w Czarnym Tulipanie. Pomyślałem, że warto znowu przyjąć małą porcję tego muzycznego szaleństwa.
Poza tym lubię Cax Mafe. Za Koziarowy wystrój, za sympatyczną obsługę i za to, że nie podążył w owczym pędzie za tymi, którzy przeszczepiają z Zachodu antynikotynowy trend.
Tłoku na sali koncertowej nie było, bo artysta jest offowy, znany tylko w pewnych kręgach. Na dodatek występował w Lublinie już czterokrotnie i chyba zaspokoił ciekawość większości alternatywnej publiczności.
Stałem sobie raz przy jednym, raz przy drugim wejściu na salę, popijając, popalając i obserwując człowieka orkiestrę. Patrzyłem, jak uwija się na tym swoim kawałku podłogi. Wpatrywałem się, jak to robi, że mając tylko elektryczną gitarę i jakieś małe urządzenia obsługiwane nogami, brzmi jak cały wokalno-instrumentalny zespół.
No a przede wszystkim dobrze się bawiłem, słuchając jego muzyki. Przytupywałem, podrygiwałem i podśpiewywałem raz na rockowo, raz na reggae'owo, albo na punkowo.
Na sali i przy wejściach do niej przybywało ludzi, którzy przyszli do klubu a nie na Bajzla, i siedzieli sobie dotąd w sąsiednich salkach i lożach. Ale w końcu zwabiła ich jego muzyka. I to było najfajniejsze.
A ja zatraciłem się na tyle w tej niecodziennej muzyczno-towarzysko-lokalowej sytuacji, że zapomniałem o zaduszkowym jazzie.
Już po koncercie dowiedziałem się od jego organizatora Rafała Chwały, że dokładnie dwa lata temu Bajzel debiutował w tym miejscu przed lubelską publicznością, a jego występ był jednym z pierwszych przedsięwzięć impresaria.
Teraz Chwała to jeden z czołowych organizatorów muzycznych wydarzeń w Lublinie. Jemu zawdzięczam wiele podobnych, fajnych przeżyć, jak to czwartkowe z Bajzlem.