Międzynarodowy Festiwal Nowej Muzyki Folkowej "Hellofolks!”, muszla koncertowa Ogrodu Saskiego, Lublin, 16–17.07.10
Informacja o nowym festiwalu pojawiła się tuż przed jego terminem i zaskakiwała nie tylko niespodziewanym zaistnieniem w kalendarzu artystycznym kolejnego wydarzenia, ale także ambitnym programem.
Zapowiadano dwa wieczory muzyki na żywo – pierwszy z pięcioma polskimi zespołami, drugi z czterema zagranicznymi. Większość grup dotąd u nas nie występowała, a ich nagrania zamieszczone na stronach internetowych dawały nadzieję na bardzo interesujące występy. A więc sytuacja pierwszorzędna dla wszystkich, którzy chodzą na koncerty i lubią folk.
Był tylko jeden problem – początek koncertowania na piątek i sobotę zaplanowano na godz. 17, a koniec mniej więcej na 22. Zatem każdego dnia organizatorzy chcieli absorbować publiczność przez ok. pięciu godzin, z czego ponad połowa miała przypaść na widny wieczór, kiedy jest jeszcze straszny upał.
Z przesunięciem zakończenia jest w muszli problem, bo na jej tarasie działa klub Behemot, którego szefowie chcą o sensownej godzinie zaczynać imprezy. Ale można dać zespołom mniej czasu na występy i zacząć wszystko później.
Szkoda, że tak nie zrobili organizatorzy Hellofolks!, pozbawiając tym samym niebrawurowych słuchaczy możliwości usłyszenia wszystkich grup, a niektórym formacjom odbierając satysfakcję występowania przed liczniejszą publicznością.
W związku z tym, że pierwszego dnia jedna grupa nie stawiła się na scenie i radykalnie zmieniono kolejność występów, przyjście wraz z zapadającym zmrokiem dawało możliwość usłyszenia tylko kapeli Dron. Lubelski band zadziałał swoją pełną powietrza muzyką, wykonywaną w dużej mierze na instrumentach dętych, jak upragniony wiatrak.
Kto odważył się przyjść na godz. 17, mógł najpierw posmażyć się przy dźwiękach dwóch warszawskich grup folkmetalowych Leśne Licho i MorHanA, a następnie – z utęsknieniem czekając na zajście słońca – posłuchać irlandzkiego folku granego i śpiewanego przez lublinian z Lia Fail.
Drugiego dnia w strefie mrocznej zmieściły się dwie grupy, obie wykonujące folk czerpiący z folkloru brytyjskiego – walijsko-francuska Mirror Field i węgierska Paddy And The Rats. Żaden z zespołów nie dał sposobności do wytchnienia, co o tej porze można im było darować.
Obie formacje dały porywające, dynamiczne koncerty. Druga, w której muzyce było sporo dźwięków punkowych, okazała się wręcz koncertową potęgą, z którą odbiorcy ani myśleli się rozstawać. Behemot musiał czekać z odpaleniem balangi około godziny.