Koncert Marka Dyjaka, Lublin, Teatr Andersena, 12.09.09; koncert Stanisława Soyki, Lublin, plac Po Farze, 12.09.09
To był dopiero dylemat: iść na Stanisława Soykę, który miał wystąpić na placu Po Farze z niewykonywanymi jeszcze w Lublinie piosenkami z albumu "Studio Wąchock”, który ukaże się w październiku, czy wybrać się na Marka Dyjaka, który miał w Andersenie zaprezentować premierowo utwory z nadchodzącego longplaya "Jeszcze raz Dyjak”.
Trudność wyboru podkręcały jeszcze dwie okoliczności. Soyka zapowiedział się z koncertem w solowej formule wokalno-fortepianowej, w jakiej dawno u nas nie występował, a nigdy nie robił tego w plenerze. Dyjak, który ostatni raz dał koncert w Kozim Grodzie cztery lata temu, również szykował się z niecodzienną formułą: przygrywający sobie na gitarze wokalista plus trębacz.
Szkoda byłoby całkiem odpuścić któryś z koncertów i wydawało się, że jest niezły sposób na zaliczenie sporych fragmentów każdego z nich. Najpierw jesteśmy na pierwszych trzydziestu minutach Soyki, potem idziemy na środek Dyjaka i wracamy na ostatnie pół godziny Soyki.
Niezły teoretycznie plan wypalił w pełni tylko w przypadku występu autora "Absolutnie nic” i "Kiedy jesteś taka bliska”. Na plac Po Farze, choć bardzo zaludniony, można było bez problemu wejść, bez trudu dało się z niego wyjść, a potem równie łatwo wrócić i mieć artystę w zasięgu słuchu i wzroku.
Z Dyjakiem tak się nie dało. Mimo że w odróżnieniu od Soyki jego koncert był biletowany (wstęp kosztował 20 zł), publiczność dopisała aż za nadto. Ludzie wypełnili dosłownie całą przestrzeń teatralnej sali – włącznie z wejściem i wszelkimi przejściami – więc spóźnialskim pozostało słuchanie od zewnątrz.
Miało to swoje plusy (lepsze powietrze niż w nieklimatyzowanym wnętrzu) i minusy (nieco gorsza słyszalność). Ale to tylko otoczka. Najważniejsza była możliwość usłyszenia barda, który kiedyś dostarczał regularnie wielu wspaniałych wrażeń, a teraz powrócił nad Bystrzycę w znakomitej formie po okresie zawirowań.
Dyjak wykonywał swoje stare koncertowe przeboje i nowe numery z przekonaniem i wyczuciem, a do tego sporo mówił. Wspominał czasy, kiedy zaczynał, wyrażał wdzięczność swemu ówczesnemu opiekunowi artystycznemu Janowi Kondrakowi, dedykował piosenki swoim bliskim, dziękował publiczności za pamięć i liczne przybycie.
Soyka mówił dużo mniej, niektóre utwory zapowiadał, inne nie. Jeśli tak, to bardzo krótko. Zaprezentował kilka nowych piosenek, w tym wspaniałą do wiersza Zbigniewa Herberta. Przypomniał wiele swoich szlagierów. Ballady wykonywał w szybszym tempie. Koncert płynął wartko jak na festyn przystało.
Dlatego nawet ta część publiczności, która przyszła na plac raczej po to, żeby się najeść mięs z grilla i napić piwa u straganiarzy wystawiających w ramach Jarmarku św. Jacka, nie protestowała, że ktoś jej przeszkadza w konsumpcji jakąś "Modlitwą”.