

Kiedy zagrał Jezusa w Misterium Męki Pańskiej w Tomaszowicach, kościół pękał w szwach, a ludzie mieli łzy w oczach. Wówczas nie marzył nawet, że po latach zagra główną rolę w słynnym musicalu „Jesus Christ Superstar” w Operze Lubelskiej – Rozmowa z Marcinem Zagrodnikiem, odtwórcą głównej roli w musicalu Jesus Christ Superstar w Operze Lubelskiej.

- Panie Marcinie, proszę na początek powiedzieć nam o korzeniach rodzinnych?
– Ojciec jest z Tomaszowic-Kolonii, a mama jest z Garbowa. Z kolei dziadkowie to Tomaszowice-Kolonia i Garbów.
- Edukacja?
– Szkoła podstawowa w Tomaszowicach, następnie było gimnazjum w Sadurkach oraz Technikum Agrobiznesu w Klementowicach. Do tego kroku najbardziej zachęciło mnie to, że w trakcie nauki można było sobie pojechać na praktyki zagraniczne i podszlifować język, a to mnie wówczas najbardziej zainteresowało. W ten sposób byłem dwukrotnie w Irlandii, a po jej skończeniu wyjechałem do partnerskiej szkoły w Danii, odbyłem zagraniczną praktykę w stadninie koni i wróciłem do Polski. Dalej był Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie na kierunku „Technika rolnicza i leśne”. Wybrałem specjalizację „Odnawialne źródła energii”.
Jeszcze w trakcie studiów zacząłem pracę w firmie Jordan na ulicy Nałęczowskiej w Lublinie, produkującej folie i tak już tam pracuję od 2014 roku, gdzie jestem pełnomocnikiem ds. kontroli jakości.
- A jaka była droga do opery? Skąd znalazł się pan w obsadzie słynnego musicalu „Jesus Chrust Superstar”, granego w Operze Lubelskiej?
– Na koncie mam naukę śpiewu i emisji głosu metodą Speech Level Singing pod okiem Łukasza Suszko. Z doświadczeń scenicznych wspomnę występy w lubelskim kabarecie „PKS”, który cały czas działa, ale w tej chwili z powodu braku czasu ograniczyłem występy. A droga do castingu była bardzo szybka. Pamiętam, że któregoś listopadowego dnia w 2022 roku wróciłem do domu z pracy i siłowni i w Dzienniku Wschodnim wyczytałem, że jeszcze wtedy Teatr Muzyczny w Lublinie organizuje casting do musicalu „Jesus Christ Superstar”. Stwierdziłem, że zaryzykuję i choć nie wierzyłem w swoje zdolności wokalno-aktorskie, wysłałem swoje CV. 15 lat temu po raz pierwszy usłyszałem utwór „Gethsemane”.
- W którym padają ważne słowa: „Powiedzieć jedno chcę/ Ojcze, usłysz mnie/Dojrzyj ten oliwny ogród/I goryczy kielich odwróć”?
– To był w sumie mój jedyny kontakt z musicalem „Jezus Christ Superstar”. Stwierdziłem, że zaśpiewam ten utwór. Poszedłem na casting. Wchodząc do teatru miałem taką myśl: Może nie, zadzwonię i powiem, że nie. Ale koniec końcem poszedłem, zaśpiewałem i dowiedziałem się, że dostałem główną rolę. A ponieważ premiera opery została przesunięta, to wszystko działało na plus. Od castingu do premiery zrzuciłem na siłowni 15 kg, do tego doszły lekcje śpiewu. Na próbach do spektaklu była walka z pewnością siebie, z moją głową, że strachem, żeby się odezwać, bo bardzo bałem się śpiewać wśród profesjonalistów. Bardzo się bałem, ale dostałem strasznie duże wsparcie z Opery Lubelskiej i wszystko poszło tak jak należy.
- Rozmawiamy w Wielkim Tygodniu, w czasie, który przypomina wydarzenia z życia Jezusa, ujęte w „Jesus Chrust Superstar”. Jak się „gra” Chrystusa?
– Staram się grać tak, jak ja bym de facto tam w Ogrodzie Oliwnym był. Daję z siebie 200 procent na scenie. I chcę, żeby widzowie jak najlepiej to odebrali. Tak naprawdę rola Jezusa jest ze mną od kilkunastu lat. Grałem Jezusa w Misterium Męki Pańskiej, przygotowanym pod kierunkiem Anny Karwat, które pokazywaliśmy na przykład 17 marca 2018 roku w Archikatedrze Lubelskiej i 25 marca 2018 w Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Przez kilka lat graliśmy w Tomaszowicach.
- W scenach z Marią Magdaleną w „Jesus Christ Superstar” śpiewa pan o miłości?
– W zamyśle Tomasz Mana, reżysera widowiska, Jezus miał być normalnym mężczyzną, który w Marii Magdalenie dostrzega atrakcyjną kobietę, działa czynnik męski. Trzeba było to pokazać na scenie i subtelnie „ubrać”.
- Da się „zagrać” scenę śmierci? Czy taka scena jest rodzajem modlitwy, medytacji?
– Raczej bym to nazwał medytacją. Jesteśmy świeżo po graniu musicalu Andrew Lloyda Webbera. Po spektaklu usłyszałem od osoby, która oglądała widowisko, że kiedy patrzyła w moje oczy, gdy wisiałem na krzyżu – widziała ogrom cierpienia Jezusa. Jadąc samochodem do domu płakała.
- Na ile czas Wielkiego Tygodnia jest dla pana ważny?
– Wielkanoc jest czasem, kiedy trzeba się wyciszyć, zastanowić się nad tym wszystkim, zwolnić, bo żyjemy w pędzie. Jeden pędzi za pieniędzmi, drugi za doskonałością. To jest czas, kiedy trzeba powiedzieć sobie dość i pomyśleć nad tym, co jest na prawdę ważne w życiu.
- O właśnie: mówi się, że w życiu ważna jest rodzina, praca, pasja, wiara, zdrowie, miłość. Co dla pana w życiu jest ważne, a może najważniejsze?
– Na pewno zdrowie, bo jeżeli zdrowia nie ma zdrowia, to niczego nie będziemy mieć. I wewnętrzny spokój.
- Co to jest miłość?
– O, teraz muszę się zastanowić. Miłość to zaangażowanie i oddanie. Oraz umiejętność akceptacji. Nawet siebie trzeba umieć pokochać i zaakceptować ze wszystkimi plusami i minusami.
- Udaje się panu osiągnąć w życiu harmonię i spokój? Ma pan na to jakiś patent?
– Najskuteczniejszym sposobem jest sensowne odcięcie się od mediów społecznościowych. To jest niestety rzecz, która bardzo negatywnie nas napędza. Kiedy zauważyłem, że te media bardzo mnie wciągnęły, powiedziałem sobie dość. Wywaliłem z życia to co niepotrzebne i czuję się o wiele lepiej. Dużo daje mi też siłownia, na którą chodzę dość często.
- A natura, kontakt z przyrodą?
– Mieszkając w Tomaszowicach Kolonii mam to pod ręką. Na pewno daje siłę, pozwala podładować akumulatory.
- Plany?
– Małe i większe role w Operze Lubelskiej plus koncerty wokalne, dzięki którym mogę się rozwijać. Bardzo dużo zawdzięczam pani Kamili Lendzion, dyrektor naszej opery, która dostrzegła mój talent i dzięki niej mogę go rozwijać.
- Marzenia?
– Żeby być spokojnym, zdrowym i szczęśliwym człowiekiem. Nie mam jakiś wielkich oczekiwań od losu.
Marcin Zagrodnik
Lublinianin. To tu w Lublinie rozpoczął swoją przygodę ze śpiewem oraz stawiał pierwsze kroki na scenie. Talent wokalny zaczął rozwijać rozpoczynając naukę śpiewu i emisji głosu, metodą Speech Level Singing) pod okiem Łukasza Suszko. Przygodę na deskach scenicznych prowadzi jako członek lubelskiego Kaberetu „PKS”, występując i realizując się jako wykonawca piosenek kabaretowych. Zetknięcie z kabaretem otworzyło go na szeroko pojęte aktorstwo, które pozwoliło jeszcze lepiej nawiązywać i utrzymywać kontakt z publicznością. Artysta wielobarwny, z szeroko rozwiniętym zmysłem rozrywkowym, z sukcesem odnajdujący się zarówno w rolach dynamicznych i klasycznych, jak i rockowo-sentymentalnych.

