![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
![Niemiecki opiekun piskląt, który z Zamościa zabierze je do Brandenburgii i tam nadal ich będzie doglądał, do karmienia maluchów musi wkładać maskę, aby nie przyzwyczaiły się, że pożywienie dostarcza im człowiek](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/news/2022/2022-06/eaa6a15e33a7ab74307a446f53a9918d_std_crd_830.jpeg)
I tak nie miałyby szans na przeżycie i zginęłyby „z rąk” starszego brata albo siostry. Ale jeśli z gniazda zabierze je człowiek, to przetrwają. Realizowana jest kolejna odsłona projektu ratowania orlików krzykliwych. Baza ornitologów, którzy za jakiś czas wyślą pisklęta do Niemiec, to zamojskie ZOO.
![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Niemcy mają orlików krzykliwych „jak na lekarstwo”, a Polska to kraj, gdzie populacja tych ptaków jest jedną z największych w Europie. – U nas, a także na Białorusi i Ukrainie, żyje aż 80 procent wszystkich europejskich orlików krzykliwych. Tymczasem w całych Niemczech tych ptaków jest tyle, ile np. w powiecie hrubieszowskim – tłumaczy Sylwester Aftyka z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego.
Dlatego Polacy oddają młode ptaki niemieckiej organizacji ekologicznej NABU, która od lat 80. XX wieku, a od 2017 roku w Polsce (zawsze w Lubelskiem, głównie na pograniczu), prowadzi program odbudowy populacji orlików. Polscy ornitolodzy przekazują jednak do Niemiec wyłącznie te młode, które w swoim naturalnym środowisku i tak nie miałyby szans na przeżycie.
– Bo w rodzinach orlików występuje zjawisko kainizmu – mówi Ryszard Topola z ogrodu zoologicznego w Zamościu. O co chodzi?
Jeśli samica zniesie dwa jaja (zdarza się to przeciętnie w 50 procentach przypadków), to najpierw na świat przychodzi pierwsze młode, a drugie dopiero po 2-3 dniach. – I to starsze, silniejsze po prostu zaczyna młodsze brutalnie atakować. Na tyle skutecznie, że los tego drugiego, słabszego jest przesądzony – mówi Janusz Wójciak, regionalny koordynator Komitetu Ochrony Orłów w Polsce.
Zadanie polega więc na tym, aby w odpowiednim czasie znaleźć się w odpowiednim miejscu.
Ludzie z LTO wiedzą, gdzie orliki gniazdują. Gdy nadchodzi okres lęgowy, sprawdzają gniazda. W ramach projektu, realizowanego dla Niemców, skupiają się na tych, w których znajdą dwa jaja. Ich wysiadywanie trwa mniej więcej 35 dni. Ale czasu na uratowanie słabszego ptaka jest niewiele, najwyżej 4 dni. Trzeba się w ten moment wstrzelić. – Zabieramy młode z gniazd tuż po wykluciu albo w momencie, gdy dopiero zaczynają wychodzić z jaj – mówi Aftyka.
W ramach projektu, którego w tym roku bazą jest zamojskie ZOO, w bezpiecznym miejscu jest już w sumie 10 młodych (niektóre jeszcze w jajkach). Mają do swojej dyspozycji ciepłe, spokojne pomieszczenie i opiekuna z Niemiec, który ich dogląda. Przed każdym karmieniem człowiek musi jednak wkładać na twarz maskę imitującą ptaka. Chodzi o to, by maluchy nie przyzwyczaiły się do widoku i obecności człowieka. Bo kiedy dorosną i będą już samodzielne, zostaną wypuszczone na wolność i wtedy muszą już radzić sobie same. Nie powinny rozglądać się za kimś, kto je nakarmi.
– Ale na razie muszą u nas nabrać sił na tyle, by znieść trudy podróży – tłumaczy Ryszard Topola. Później zostaną przewiezione do Świdnika, a stamtąd polecą specjalnie czarterowanym samolotem do Brandenburgii.
Dzięki projektom realizowanym od kilku lat w naszym województwie dla NABU, do Niemiec wysłano już ponad 20 młodych orlików krzykliwych. Za kilka dni w podróż ruszy kolejnych 10 (na tyle wydano pozwolenia). Czy u naszych sąsiadów populacja tych ptaków już jest większa? – Na razie dzięki projektom udało się zatrzymać tendencję spadkową, a to już dużo – zapewnia Janusz Wójciak.
![](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/news/2022/2022-06/aa32004e89af609cc33455962673fc7f_v1_830.jpeg)
![e-Wydanie](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/public/dziennikwschodni.pl/e-wydanie-artykul.png)