Rosnące ceny źródeł ciepła to niejedyny problem, który uderza nas po kieszeni. Atak zimy spowodował bowiem, że najniższy rachunek za ogrzewanie może być nawet o 10-30 proc. wyższy.
Obecny sezon grzewczy tylko na początku obchodził się z nami łagodnie. Zarówno we wrześniu, jak i październiku było relatywnie ciepło. Problemy zaczęły się w kolejnych miesiącach. W każdym z nich było na tyle chłodno, że musieliśmy bardziej rozkręcać grzejniki niż przed rokiem. Z danych HRE Investments wynika, że w tym sezonie zapotrzebowanie na ciepło będzie o ponad 17 proc. wyższe niż rok wcześniej. To już samo w sobie oznacza, że jeśli ktoś nie oszczędzał na ogrzewaniu, to zapłaci za nie więcej niż przed rokiem.
Zmieniły się ceny opały, gazu czy energii elektrycznej wykorzystywanej do ogrzewania. Najgorzej mają osoby, które ogrzewają domy korzystając z prądu. Ten w ciągu roku zdrożał o 11,7 proc. - wynika z danych GUS. W sumie więc jeśli nasze zapotrzebowanie na ogrzewanie wzrosło o ponad 17 proc., a ceny energii wzrosły o 11,7 proc., to może się okazać, że rachunek za ogrzewanie podskoczył aż o około jedną trzecią. Wiadomość ta jest mniejszym problemem dla osób posiadających energooszczędne lub dobrze ocieplone domy, pompy ciepła lub spore instalacje fotowoltaiczne. W takich wypadkach tegoroczna zima może oznaczać wzrost kosztów ogrzewania o około kilkaset złotych.
Gorzej jeśli ktoś mieszka w domu o gorszej charakterystyce energetycznej i korzysta ze zwykłego pieca elektrycznego czy np. grzejników akumulacyjnych. Wtedy, posiadając przeciętnie ocieplony dom z lat 90-tych, można w bieżącym sezonie grzewczym zapłacić za ciepło spokojnie o 2-3 tys. zł więcej niż przed rokiem.
Oczywiście jest to tylko szacunek. W konkretnych przypadkach koszty ogrzewania mogą się znacznie różnić. O ich wysokości decyduje bowiem wiele czynników, takich jak na przykład: indywidualne przyzwyczajenia użytkownika ciepła, lokalizacja nieruchomości, ekspozycja na światło, przenikalność przegród, lokalna cena paliwa grzewczego i sprawność instalacji.
W lepszej sytuacji są osoby korzystające z opału czy ciepła z sieci miejskiej. Ten w ciągu ostatnich 12 miesięcy co prawda zdrożał, ale ceny rosły tu znacznie wolniej niż w przypadku energii elektrycznej. GUS szacuje bowiem, że średnia cena opału czy energii cieplnej z sieci wzrosła w ciągu roku o 2-3 proc.