Dziś mało kto potrafi tak jak on kryć miedzią dachy. Rzadziej te najbardziej współczesne, na nowo budowanych domach,
Pracował na większości cerkwi na wschodzie Polski. Teraz także przykrywa dach na budynku obok lubelskiej świątyni pw. Przemienienia Pańskiego przy ul. Ruskiej. W dodatku Józef Chomiczewski mówi, że wspólników mu nie potrzeba. Sam sobie doskonale radzi.
Lekkomyślna młodość
- Jak to się zaczęło? - przypomina sobie. - Powiem szczerze. Byłem kiedyś pomocnikiem blacharza. Pojechaliśmy na robotę do Jabłecznej. Przeor dał nam zadatek, a my, młodzi i bezmyślni, przetupaliśmy pieniądze. Kolega bał się pokazać i zrezygnował z pracy. Mnie było głupio. Potraktowałem to poważnie. Poszedłem i postanowiłem sam wykonać tę robotę.
Mówi, że ma dar plastyczny. Rzeźbi, maluje. I choć ta pierwsza samodzielna robota na pewno była trudna i miał wiele obaw, to przecież wywiązał się z niej bardzo dobrze. Później uczył się, przechodził kursy, szkolenia.
- W cerkwiach wtedy nie było pracy, a ja uczyłem się na dachach nowoczesnych, w nowo wybudowanych domkach. Dlatego z początku byłem niepewny. Ale teraz to się zmieniło.
Drogą prób i błędów
- Wybierałem co lepsze. Podpatrywałem technologię, co złe to odrzucałem. Moją nauką była praktyka.
Zupełnie nowym doświadczeniem przed laty było ułożenie dachu z blachodachówki. Wtedy materiał sprowadzono z zagranicy i nikt nie miał pojęcia, jak go układać.
- Sam do tego doszedłem metodą prób i błędów. W Kodniu podjąłem się roboty. Poprzednia ekipa zaczęła i nie skończyła, zrezygnowała. Ja zacząłem pracę.
Nie wychodziło. Wreszcie zdjąłem wszystko, cały dach, i położyłem od nowa. Udało się. Dobrze wyszło. W tamtych czasach nie było żadnych instrukcji, żadnej pomocy fachowej. Myślę, że wtedy byłem jednym z niewielu w kraju specjalistów od blachodachówki.
Cerkiewne dachy
- Najtrudniejsze jest wykonanie kopuł, pokryć takich, jak na cerkwi w Hrubieszowie. Po tylu latach pracy wydawało mi się, że żaden cerkiewny dach nie ma przede mną tajemnic. Ale raz na jakiś czas coś mnie jednak zaskakuje. Trafiam na takie zakamarki, że trzeba dobrze pomyśleć, jak je wykończyć. No i wtedy nic się nie przyspieszy.
Pracuje sam, bez pomocników. Mówi, że tak lepiej. I taniej. Pracuje też bez rusztowań. Także ze względu na koszty. Mnóstwo elementów musi sam wykonać. Podobnie jak narzędzi.
- Mam takie narzędzia, jakich w sklepie bym nie kupił. Na pewno inżynierowie dziwiliby się, gdyby je zobaczyli - śmieje się Chomiczewski. - Ale ja swoje wiem, wiem czego mi potrzeba.
Lęk wysokości
- Jak byłem mały, najbardziej bałem się wysokości - nie ukrywa. - Chłopcy skakali z urwiska do wody, ja nigdy. I przyszło mi w życiu pokonać ten lęk.
Przychodziły jednak momenty, kiedy miał dość swojej jednoosobowej firmy i tej pracy. Była zima, na górze jeszcze trudniejsza: hulał wiatr, ciężkie ubranie... No i ta wysokość, której długo się lękał. Dziś przypina się liną, podciąga na dach z narzędziami, z materiałem, i balansuje het u góry sam, bez niczyjej pomocy.
- Minęło parę lat zanim to się zmieniło - wspomina. - Kiedyś nie było innych ubrań jak kufajki. Zimne, ciężkie, mało elastyczne. Jak zaczęły się lumpeksy, to kupowałem sobie narciarski, lekki kombinezon, lekkie rękawiczki, czapkę i już mi było lżej i sprawniej.
Zimy przestały być dla mnie groźne. Zacząłem robić dachy w miedzi. To znakomite tworzywo, plastyczne, miękkie, choć bardzo wymagające, trzeba umieć się z nim obchodzić. Cerkiewne kopuły i zabytkowe dachy pięknie wyglądają przykryte miedzią.
Trzeba to lubić
- Jak się człowiek nastawi to i zima mu nieciężka, i robota też nie. Nie można mieć takich myśli, że się nie podoła. Jak człowiek się zastanowi, to dochodzi do wniosku, że na pewno da radę. Liczy się optymizm, wytrwałość, no i pieniądze - śmieje się. - Przecież to też ważne, trzeba za coś utrzymać rodzinę - dodaje. - Optymistycznie patrzę w przyszłość. Jest jeszcze dużo zabytkowych dachów do pokrycia, a ja to umiem robić.