Żądają podwyżek i sprzeciwiają się proponowanym zmianom – związkowcy chcą walczyć o lepsze warunki pracy nauczycieli. Sami pedagodzy dają im zielone światło, ale w pozytywny efekt już nie wierzą.
– Pragniemy wyrazić wielkie rozczarowanie, a jednocześnie oburzenie nauczycieli – tak członkowie Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” w Lublinie komentują uchwalone właśnie przez Sejm zmiany w Karcie Nauczyciela.
Co przeszkadza najbardziej? Wydłużenie okresu zatrudnienia na czas określony z roku do dwóch oraz 20-procentowe podwyżki… bo otrzymają je tylko nauczyciele rozpoczynający pracę w zawodzie.
– To dla nas szok. Pierwszy raz spotykamy się z kuriozalną formą podwyżki, która faworyzuje jedną grupę nauczycieli i to tych z najmniejszym doświadczeniem zawodowym – przyznaje Wiesława Stec, przewodnicząca lubelskiej oświatowej solidarności. – Spodziewaliśmy się, że podwyżka dotyczyć będzie wszystkich nauczycieli. Od wielu lat wynagrodzenie nie było waloryzowane a 4,4 proc. podwyżka z maja tego roku nie jest nawet rekompensatą za obecną inflację.
Jeśli podwyżki będą wybiórcze, to spowodują „spłaszczenie” wynagrodzeń nauczycielskich i pedagogom zwyczajnie nie będzie się opłacało wspinać po kolejnych szczeblach awansu.
Dlatego lubelscy związkowcy poinformowali o problemie centralę i apelują do niej o dalsze kroki w tej sprawie. Liczą, że być może jesienią uda się w Warszawie zorganizować ogromną manifestację, w której żądania nauczycieli poprą przedstawiciele innych grup zawodowych np. górnicy i hutnicy. Nie jest za to planowany strajk.
– Poprzedni strajk (z 2019 – red.) nie przyniósł efektu i zostawił nasze środowisko bardzo podzielone. Oświata jest bardzo pokaleczona, ale też trudna do zjednoczenia – uważa Wiesława Stec. – Nauczycieli nie stać przy tym na długotrwałe strajki, bo nie mamy z czego żyć.
Potwierdzają to nauczyciele, z którymi rozmawiamy.
– Bardzo aktywnie zaangażowałam się w poprzedni strajk. Wierzyłam, że nasz głos zostanie usłyszany – mówi nauczycielka jednej z lubelskich podstawówek. – Nie tylko nie dostaliśmy wtedy podwyżek, ale rządzącym udało się zszargać nasz wizerunek. Wmówiono społeczeństwu, że jesteśmy grupą, która bardzo dobrze zarabia i ma dodatkowo profity takie jak dwumiesięczne wakacje i ferie. Wyszliśmy na wałkoni domagających się milionów. Dlatego teraz, mimo że czuję ogromny żal, nie zamierzam włączać się w żadne sprzeciwy. Na ewentualną manifestację też nie pojadę. To byłaby strata czasu.
– Sprzeciw wyrazić trzeba, ale jestem przekonana, że nie zostanie usłyszany. To wszystko jest zaplanowane – komentuje inna nauczycielka i tłumaczy, że według niej podwyżki dla części nauczycieli są tylko marketingowym zagraniem rządzących. – Od nowego roku płaca minimalna ma podobno wzrosnąć do 3,5 tys. zł. Teraz przychodzący do zawodu nauczyciele mają niewiele ponad trzy tysiące. Po podwyżkach będą brali więc niewiele więcej niż najniższe wynagrodzenie. Wydatek będzie więc żaden, a w publicznej telewizji będzie można przez wiele miesięcy wychwalać obecną ekipę za to, jak to nauczycielom uchylili nieba.