Ostatnio seria Driver nie miała zbyt wiele szczęścia. Po fatalnym Driv3r i mocno średnim Driver: Parallel Lines wielu sądziło, że marka jest już przegrana. Najnowsza część przygód Johna Tannera udowadnia, że jest całkowicie odwrotnie. Recenzja gry Driver San Francisco.
Wszystkie wydarzenia, które będziemy potem obserwować mają miejsce w wyimaginowanej rzeczywistości Johna. Chociaż podczas grania wiele razy pojawiają się wątpliwości, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko fantazją.
Nasz bohater niczym widmo z prędkością światła porusza się po mieście i może "wcielać” się w dowolną postać, która znajduje się w jakimkolwiek aucie.
Wszystko wygląda bardzo prosto – po naciśnięciu odpowiedniego guzika pojawia się mapka miasta, na której zaznaczamy konkretne auto, którym chcielibyśmy pokierować, naciskamy guzik i… po prostu jedziemy. Niesamowite wrażenie robi sytuacja, kiedy ścigamy konkretny pojazd i nagle wcielamy się w kierowcę, który jedzie z naprzeciwka.
Nie zawsze możemy "wcielić” się w postać kierowcy – ma to miejsce głównie podczas wyścigów, gdzie mamy pokierować konkretnym autem do samej mety.
Szczególnie przypadła mi do gustu sytuacja, gdzie mieliśmy przestraszyć egzaminatora na kursie prawa jazdy – rewelacja. Pokonywanie kolejnych wyzwań łączy się ze zdobywaniem punktów, za które kupujemy ulepszenia do samochodów, czy same auta, do których dostęp mamy w garażach.
Sterowanie jest bardzo intuicyjne i mniej więcej każdym samochodem jeździ się choć trochę inaczej. Nie jest to oczywiście żaden symulator, tylko zwykła zręcznościówka, ale czasami wozy skręcają ze sporym opóźnieniem czy za łatwo wpadają w poślizgi, dlatego też trzeba uważać do końca misji.
Driver: SF nie jest grą idealną i posiada kilka wad, które mogą irytować. Sama metropolia, którą podzielono na konkretne obszary, które odblokowujemy wraz z postępami jest naprawdę gigantyczna. Ulice, osiedla, zaułki i inne części miasta faktycznie się od siebie różnią, przez co nie ma wrażenie jak w niejednym tytule, że jeździmy ciągle wokół bliźniaczo podobnych miejsc. Jednakże cały czas ma się wrażenie, że wszystko, co nas otacza, jest jedynie… otoczką dla szybkiej jazdy.
Szczególnie widać to w zachowaniu przechodniów (którzy mają refleks Spidermana i nie można ich przejechać). Ewidentnie brakuje kilku skryptów, które w jakichś sposób urealniałyby tą wirtualną metropolię. Tego zabrakło i GTA IV nadal pod tym względem pozostaje niedoścignionym liderem.
Oprawa wizualna najnowszego Drivera prezentuje się bardzo dobrze. Wyścigi, kraksy czy efekty specjalne robią spore wrażenie. Miasto, może nieco za sterylne, może się podobać (zwłaszcza przy zachodzie słońca). Dzięki temu mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali po prostu fajny film policyjny w stylu Zabójczej Broni czy Miami Vice. Najlepiej jednak zostały przygotowane same pojazdy, które urzekają dbałością o szczegóły. Tym bardziej, że nie są to fikcyjne wozy, a w pełni licencjonowane samochody (w sumie jest ich dobrze ponad 140).
Niezła jest też ścieżka dźwiękowa: składa się z około sześćdziesięciu utworów i dobrze podkreśla klimat gry; tego, co się dzieje na ulicy. Możemy usłyszeć różne starsze klasyki z lat 60 i 70-tych jak i najnowsze kompozycje.
Nowy Driver to zabawa nie tylko dla pojedynczego gracza. W multiplayerze oprócz klasycznych trybów jest też zabawa z SHIFT'em, który i tu sprawdza się znakomicie.
WYROK
Dla mnie Driver: San Francisco to najlepsza część serii od 1999 roku, czyli czasów "pierwszego”, kultowego Drivera. Dobrze zaprojektowany, przemyślany, widowiskowy i wciągający. Mogą mieć z nim problemy fani, którzy ciągle czule wspominają "jedynkę”, z tego względu, że sam tytuł został stworzony bardziej dla młodszych graczy, którzy pewne rozwiązania techniczne traktują, jako standard. A na dodatek gra gwarantuje długi czas zabawy.
Nasza ocena: 5-/6