Wystarczy zostać mistrzem świata, a takich w Polsce jest coraz więcej. Coraz więcej jest też turniejów i coraz większe są w nich nagrody.
Określenie e-sport jest tutaj jak najbardziej adekwatne. Profesjonalny gracz ma wiele wspólnego z osobą trenującą lekkoatletykę, czy piłkę nożną. Liczy się dyscyplina, regularne treningi, dobra taktyka opracowywana wraz z drużyną.
Gracze jak celebryci
Do tego dochodzi cała sportowa otoczka: turnieje, sponsorzy, tabele rankingowe, smak zwycięstwa i gorycz porażek. Na świecie wielkie międzynarodowe imprezy przyciągają setki zawodowych graczy i dziesiątki tysięcy kibiców. W Korei Południowej mecze Starcrafta regularnie transmitowane są w telewizji, a czołowi gracze cieszą się sławą podobną do tej, którą otacza się najlepszych piłkarzy. A jak e-sport rozwija się w Polsce?
Wszystko wygląda znacznie lepiej niż kilka lat temu. Dawniej turnieje miały charakter przeważnie lokalny, a zwycięzca organizowanego w niewielkim pomieszczeniu lan-party mógł liczyć co najwyżej na nagrodę w postaci akcesoriów komputerowych i uścisku dłoni.
Łukasz Rożej, przedstawiciel serwisu Cybersport.pl zauważa jednak dużą zmianę:
– Na przestrzeni ostatnich lat widać zdecydowaną poprawę, jeśli chodzi o polski e-gaming – mówi Rożej. – Coraz więcej osób zaczyna postrzegać zjawisko e-sportu jako prawdziwą rywalizację, do której gracze przygotowują się miesiącami, by móc stanąć na najwyższym podium. Wcześniej sporty elektroniczne były kojarzone z przemocą, często przedstawiane jako coś niszowego, przeznaczonego dla geek'ów, którzy poza wirtualnym światem nie mają prawdziwego życia. Taki obraz wykreowały media, które jeszcze kilka lat temu o e-sporcie posiadały tak naprawdę znikomą wiedzę.
To się szybko zaczęło zmieniać z dwóch powodów. Po pierwsze, rynek gier rozwija się w błyskawicznym tempie przynosząc (na razie na Zachodzie) zyski większe niż filmy czy muzyka.
Po drugie: o międzynarodowych sukcesach polskich e-sportowców donoszą już nie tylko portale o grach, ale też ogólnopolskie media.
– Dzisiaj w dużej mierze dzięki sukcesom Polaków na międzynarodowej scenie coraz częściej mówi się o e-sporcie jako dyscyplinie, w której dzięki unikatowym umiejętnościom, godzinom spędzonym przed komputerem na szlifowaniu umiejętności możliwe jest nie tylko wygrywanie światowych turniejów, ale również zarabianie dużych pieniędzy – podkreśla Łukasz Rożej.
Bo nagrody na największych turniejach to dziesiątki tysięcy euro.
Z drugiej jednak strony do ścisłej czołówki trochę nam jednak brakuje. Jak mówi Filip Kubski, członek zespołu frag eXecutors, aktualnego mistrza świata w Counter Strike, najpopularniejszej grze sieciowej na świecie, polski e-gaming rozwija się wolniej niż inne:
– Mimo turniejów, które są bardzo dobrze zorganizowane, niektóre nawet porównywalnie do zawodów za granicą, mamy bardzo mało drużyn – mistrz świata zwraca też uwagę na problem sponsoringu: – Zawodnicy nie mają takiej motywacji, jak gracze zza granicy.
Zdaniem innych graczy polski e-gaming nie tylko się nie rozwija, ale wręcz jest gorzej niż było. Tak uważa Jakub 'Sav1ola' Kolczak z drużyny BVG, jeden ze zdobywców drużynowego tytułu mistrza Europy w grze FIFA: – Najlepszym rokiem dla graczy był 2008. Było bardzo dużo turniejów offline jak i online. Obecnie jest ich zdecydowanie mniej.
Jego kolega z drużyny, Cezary 'KarteK' Gontarek dodaje, że obecnie często się zdarza, że ciekawe projekty upadają, ponieważ brakuje zainteresowania ze strony sponsorów jak i mediów.
Z drugiej jednak strony postawa sponsorów nie dziwi. Każdy sponsor musi mieć pewność, że ze swoją marką z pomocą drużyn dociera do jak największej ilości odbiorców. Tymczasem e-sport w Polsce nie jest jeszcze zbyt popularny. E-gaming w krajach zachodniej Europy czy wspominanej Korei Południowej cieszy się po prostu dużym zainteresowaniem ludzi bezpośrednio z elektronicznym współzawodnictwem niezwiązanych. Chętnie oglądają mecze zawodowych graczy i kibicują im na ważniejszych turniejach.
– Wiele organizacji nie wie, w jaki sposób dotrzeć do osób, które nie maja zielonego pojęcia o graniu – tłumaczy Tomasz "Terror” Pilipiuk z drużyny BVG.
Faktycznie, szereg prawidłowości rządzących e-rozrywką, skomplikowane reguły, tabele rankingowe… Na pierwszy rzut oka wydaje się to dość zawiłe. W dodatku polskie media zdają się nie zauważać sukcesów Polaków na arenie międzynarodowej. Zamiast tego przygotowywane są kolejne reportaże o szkodliwości gier komputerowych, a zawodowi gracze nierzadko przedstawiani są w złym świetle.
A jak wyglądają sprawy finansowe? Czy z grania w Polsce można się utrzymać?
– Wydaje mi się, że granie może być na tyle dochodowe, by traktować je jak zawód – mówi Filip Kubski. – Oczywiście, żeby do tego doszło trzeba przejść długą drogę: lata treningów, szlifowanie umiejętności, uczestniczenie w turniejach, zdobywanie doświadczenia. Dopiero wtedy zaczną pojawiać się wyniki na arenie międzynarodowej, a wraz z tym sponsorzy zainteresowani inwestowaniem w daną osobę/drużynę.
A jak zacząć?
– Przede wszystkim nie poddawać się na samym początku. Tak jak wszędzie: początki są najtrudniejsze, brak wyników, w większości niepowodzenia. My również tego doświadczyliśmy – wspomina Kubski. – Skupić się na własnych błędach i eliminować je, ponieważ w chwili obecnej wygrywa ten, kto popełnia ich najmniej.
Finałowy mecz WCG 2009 w chińskim Chengdu na żywo oglądało prawie 90 tys. widzów i 600 dziennikarzy z całego świata. Finał, w którym zwyciężyła polska drużyna był też transmitowany przez telewizję: