Dawno, dawno temu, gdy komputery miały mniejsza moc obliczeniową niż dzisiejsze komórki, powstała gra King's Bunty. Chwile później jej twórcy wszystkie jej zalety przenieśli do nowego tytułu, który doprawili odrobiną geniuszu.
Tymczasem w 2005 roku mało znana rosyjska firma - Katauri Interactive - ogłosiła, że właśnie pracuje nad nowym "King's Bounty: Legenda”. Nikt się niczego specjalnego nie spodziewał. Do czasu.
Dostaliśmy bardzo rozbudowany i świetnie zbudowany tytuł. Niby wszystko jest znane: klasyczna kraina fantasty ze smokami i elfami. Klasyczni bohaterowie (palladyn, wojownik, mag), zdobywanie doświadczenia, podziemia, zamki i epicka historia z ratowaniem świata. Co sprawiło, że dostaliśmy hit?
Już sama kraina wciąga: wyspy, podziemne kopalnie, mnóstwo ciekawych miejsc. I ciekawych postaci niezależnych, które zlecają nam zadania poboczne (a to problem z krowami, a to zwierze z cyrku uciekło, a to żaba nie chce się w księżniczkę zmienić). Z pomysłem i nieco w stylu Terry'ego Pratchetta. Wielki świat eksplorujemy w czasie rzeczywistym. A walczymy w turach. Tu liczą się nie tylko nasze jednostki, ale i taktyka, bo system walki pozwala na kombinowanie. Oprócz czarów i jednostek mamy tez do dyspozycji "demony szału” - to wszystko sprawia, że walki są niezwykle widowiskowe i ciekawe. Właściwie grze wytykano tylko jedną wadę: brak multi.
Jeden z najlepszych tytułów 2008 roku.