Wszyscy ci, którzy odwiedzili w niedzielę III Świdnik Air Festiwal nie mogli się czuć zawiedzeni. Ci zaś, którzy zostali do samego końca mogli odczuć pełną satysfakcję. A to za sprawą wieczornych pokazów, podczas których zaproszeni przez organizatorów lotnicy przygotowali programy wywołujące wzruszenie i zachwyt.
Przy zachodzącym słońcu w powietrze wzbili się paralotniarze. Krakowska grupa Flying Dragons Team już w powietrzu wypuściła kolorowe dymy. Uprawiając delikatny, niespieszny powietrzny balet wprowadziła zgromadzoną publiczność w osłupienie. - A to tak da się na tym sprzęcie? – Niewiarygodne! – Bajeczne… Słychać było westchnienia pełne zachwytów. Był to jedynie przedsmak tego, co „glajciarze” przygotowali na później.
Ze stanu rozmarzenia zgromadzonych wyrwała ORLEN Grupa Akrobacyjna „Żelazny”. A więc stało się jasne, że będzie szybko, głośno, dynamicznie. I faktycznie, już po kilku chwilach niebo nad świdnickim lotniskiem trawiastym zasnuło się dymem. A piloci, jakby świetnie się bawiąc, cały czas podkręcali tempo wywołując szybsze bicie tysięcy serc pod nimi.
Jakby dla uspokojenia emocji w niebo wzbił się Norbert Kasperek na stareńkim Boeingu Stearmanie. Powoli, majestatycznie, z gracją i szacunkiem dla sędziwej maszyny pokazał, że nazwisko zobowiązuje. Wytwornicę dymu również traktował dość pobłażliwie, więc zgromadzeni mogli odnieść wrażenie, że pilot wysyła im jakiś tajemniczy komunikat w alfabecie Morse’a. A może było to przesłanie dla ś.p. Pana Janusza? To może wiedzieć jedynie pan Norbert.
Chwilę później na niebie pojawiła się kobra. To był popisowy start Jurgisa Kairysa na Su-31. I znowu nadszedł czas na podkręcenie tempa imprezy, co przecież Kairys doskonale potrafi zrobić. Przy okazji uśmiechną się do publiczności rysując im dymem uśmiechniętą buźkę. Wprawdzie serduszko mu trochę nie wyszło, ale nadrobił to robiąc imponującą świecę z włączoną chyba na maksimum wytwornicą dymu, a u jej szczytu dodatkowo odpalił flary. Publiczność była zachwycona.
Po chwili zrobiło się jeszcze głośniej, bowiem w powietrze wzbiła się TS-11 Iskra, zasypując nieboskłon tysiącami iskier. W kilku dynamicznych przelotach nad polem pokazowym Iskra wzbudziła nostalgię za tymi samolotami, kiedyś tak popularnymi na naszym niebie. Dziś zostało ich już niewiele.
Omiatając pole startowe potężnym reflektorem w powietrze wzniósł się Bolkow Bo-105. Powoli wzbił się na właściwy pułap. I tu w zasadzie rozpoczęło się szaleństwo. Pilot śmigłowca szarpał nim niemiłosiernie, jakby chciał wycisnąć wszystkie możliwości z maszyny. Strzelał flarami to w lewo, to w prawo tworząc bardzo dynamiczny, wręcz porywający pokaz synergii człowieka z maszyną. A to wszystko w idealnym niemalże przełamaniu światła, gdy powoli gaśnie czerwona łuna słońca, które już dawno skryło się za horyzontem, a z góry spływa czerń nocy.
W tej, o niebo lepszej, niż magiczna godzina, porze w powietrze ponownie wznieśli się magicy z Krakowa - Flying Dragons Team. Teraz jednak mieli podświetlane czasze swoich paralotni oraz owalne podświetlenia silników umieszczonych na plecach pilotów. Delikatnie, powoli, jakby budując napięcie, kilkukrotnie przelecieli nad polem pokazowym mrugając do publiczności światełkami. A może czekali na zmrok? Chyba tak, bowiem gdy zgasła łuna nad horyzontem, „glajciarze” odpalili absolutną magię. Na podświetlonych czaszach niczym na skrzydłach smoków strzelających iskrami piloci niespiesznie wirowali w przestworzach. Okiełznawszy wiatr, wyśmiawszy grawitację, ich balet trwał w najlepsze. Zapalili nad horyzontem swoją własną łunę, pokazując, że na czarowaniu światłem znają się perfekcyjnie.
W międzyczasie, gdzieś w okolicy trzech tysięcy metrów w mroku nocy krył się Antonov An-2 z ekipą Sky Magic. Już chwilę po opuszczeniu pokładu samolotu skoczkowie odpalili race więc wyglądali niczym pędzące na spotkanie z matką Ziemią meteoryty. W odpowiednim momencie szarpnęli za linki i już sekundę później otworzyły się czasze ich spadochronów tworząc ujmujące wręcz obrazy. Zgromadzeni zgodnie włączyli latarki w swoich telefonach wysyłając im znak, że są i czekają na nich. Już po wylądowaniu skoczkowie podeszli do publiczności dziękując za gorące przyjęcie. Każdy mógł im pogratulować wspaniałego występu.
Tymczasem gdzieś wysoko nad głowami zgromadzonych krążyły dwa motoszybowce Grob 109b brytyjskiej grupy Aerosparx. Grupa ta już wcześniej dała świdnickiej publiczności próbkę możliwości. To był jedynie przedsmak, bowiem Brytyjczycy dopiero po zmierzchu włączyli w swoich latających maszynach boczne panele ledowe. Wirując niespiesznie w pętlach i beczkach w takt monumentalnych wokaliz Lizy Gerard rozświetlili niebo miliardami iskier jakby chcieli zgasić wszystkie gwiazdy nad Świdnikiem i zapalić nowe, swoje własne, przez siebie wymyślone i na zawsze już przymocowane w punktach, które to oni uważają za właściwe. Ten porywający pokaz, nasuwający na myśl sceny z Nocnego Lotu Saint Exupery’ego, przepełniający duszę wrażeniami z połączenia światła, ruchu i dźwięku musiał zapaść głęboko w serca i pamięć osób zgromadzonych na świdnickim lotnisku trawiastym. Gdy jednak koła ich samolotów musnęły tylko ziemi, czar prysł. Choć wielu wciąż stało jak zamurowanych, inni już plecami do aktorów wielkiego podniebnego przedstawienia udawali się w stronę akurat wschodzącego nad Świdnikiem Księżyca w pełni.
Dobrych snów, magicy z przestworzy! I tyle samo startów, co udanych lądowań!