Myślę, że to co się najbardziej spodobało to szczerość i czułość, która przemawia z obrazu, dużo osób otwiera się po seansach, dzieli się z nami swoimi emocjami, co dla mnie jako producentki jest bardzo cenne, czuję że osiągnęliśmy małą misję, dotknęliśmy czułych strun, wywołaliśmy emocję – wywiad z Martą Szarzyńską, pochodzącą z Chełma producentką „Piosenek o miłości”.
• Reżyser, montażystka, scenografka, kompozytor, producentka, aktorka... Jak zdobyć pieniądze na film, gdy gros ekipy to debiutanci?
– My skorzystaliśmy z programu PISF dla reżyserów debiutantów. Czyli mamy tylko 700 tys. zł i kilkanaście miesięcy na zrobienie filmu. Wiedziałam, że ten film jest o wiele droższy. Opowiadaliśmy w końcu o środowisku muzycznym, czyli koncerty, sceny ze statystami, wiele różnych lokacji. Jednak dla mnie jak i dla Tomka Habowskiego był to pierwszy film pełnometrażowy, w związku z czym byłoby bardzo trudno zebrać nam pieniądze na jego produkcję... Dodatkowo Tomek nigdy nie był nawet na planie filmowym, nie zrobił żadnej etiudy, nie nakręcił żadnego teledysku. Miał doświadczenie jako scenarzysta. Ten program PISF-u to była dla nas jedyna szansa, zresztą to on mnie do tego przekonał.
• Wyrobiliście się w budżecie?
– Nasz film kosztował o wiele więcej. W kosztorysie nie została ujęta wieloletnia praca Tomka nad scenariuszem, realne wkłady rzeczowe mojej firmy, ogromny nakład naszej pracy, która trwa cały czas czyli już ponad 2 lata. Dodatkowo kręciliśmy film w pandemii, co też ma olbrzymie znaczenie. Wypadł nam dzień zdjęciowy, bo było podejrzenie covidu jednej z osób na planie. Kosztowało mnie to ok. 20 tys. zł, musieliśmy ten dzień powtórzyć. Co przy takim budżecie było poważnym problemem.
• Testy na covid też kosztują.
– Testy, maseczki i inne kwestie BHP, na które nie dostaliśmy dodatkowych środków. To wszystko udało się, bo wszyscy z ekipy naprawdę pokochali ten scenariusz. Każda z pracujących przy tym filmie osób poszła na olbrzymi kompromis finansowy...
• Zwłaszcza takie nazwiska jak Andrzej Grabowski.
– O tak...
• I Jowita Budnik.
– Już samo to, że zgodziła się przyjąć taką małą rolę.
• Ty również się w niej zakochałaś po pierwszym przeczytaniu scenariusza?
– Scenariusz czytałam go w samolocie lecąc na festiwal do Busan w Korei Południowej, by szukać koproducentów do mojego innego filmu. Scenariusz nie był wtedy jeszcze dokończony, brakowało kilku ostatnich scen. Wydawało mi się oczywiste, żeby opowiedzieć tę historię z perspektywy Alicji (Justyna Święs), ale po pierwszym spotkaniu z Tomkiem i poznaniu jego wizji zrozumiałam dlaczego on chce sobie utrudnić zadanie i dzięki czemu uczynić tę historię bardziej intrygującą i – skierować uwagę widza na chłopaka Roberta (Tomasz Włosok), opowiedzieć o antybohaterze.
• Film jest czarno-biały.
– Taki był zamysł reżysera oraz wspaniałej, bardzo utalentowanej Weroniki Bilskiej, autorki zdjęć. W czerni i bieli nie zwracasz też takiej uwagi na wnętrza, choć oczywiście mieliśmy świetną scenografkę – Alicję Zachodny – to pozwalało nam ukryć jakieś niedociągnięcia. Ten pozorny brak koloru jest też bardzo szlachetny, poza tym ja jestem miłośniczką fotografii analogowej, więc ten wybór mnie podwójnie cieszył.
• Gdzie kręciliście?
– Część lokacji była wynajmowana, ale większość wnętrz to mieszkania naszych znajomych. Kręciliśmy na Starej Ochocie, na której oboje z reżyserem mieszkamy. Dzięki temu mogliśmy sporo zaoszczędzić, camp (zaplecze produkcyjne – przyp. red.) był zorganizowany u mnie w domu. Cieszę się, że cała ekipa była tak wyrozumiała.
• Wiele scen dzieje się w barach i restauracjach.
– Tak, to SPATIF, Niebo czy Praga Centrum gdzie nagrywaliśmy koncert Krzysztofa Zalewskiego. Nie bez znaczenia jest to, że kręciliśmy w Teatrze Dramatycznym do którego wróciliśmy z dramatem „Ich, Feuerbach” Tankreta Dorsta, który był tam wystawiany po raz pierwszy przez Tadeusza Łomnickiego, a teraz nasz filmowy bohater Andrzej Jaroszyński (Andrzej Grabowski) mierzył się z tym tekstem na tej samej scenie po 30 latach.
• A jak powstała scena na koncercie?
– To było jedno z największych wyzwań, nikt nie wierzył, że uda nam się to zrobić. Jest wrzesień 2020, znowu wchodzimy w lockdown, okazuje się, że Krzysztof Zalewski gra ostatni koncert w Pradze Centrum. Dzięki Ani Galiczak, menadżerce Krzyśka udało nam się tam wejść w bardzo małym gronie, tylko w pięć osób, i zrealizować zdjęcia. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, bo Krzysztof wszedł na scenę i powiedział kilka słów, a my mogliśmy to nagrać.
• Nie umawialiście nie z nim na to?
– Nie, zupełnie nie.
• Prawa autorskie do muzyki to zwykle poważna pozycja w budżecie filmu.
– To jest film muzyczny. Na szczęście teksty do większości piosenek pisał Tomek, a muzykę do nich jego przyjaciel Kamil Holden Kryszak. On jest głównym kompozytorem „Piosenek o miłości”. Licencja do tekstu jednego utworu „Nie jestem Alicją” została nabyta od cudownej Ewy Żylińskiej, ten tekst powstał w 1985 roku i oryginalnie wykonywała go pani Krystyna Prońko. Utwór Rhye „3 days” też jest licencjonowany, ale na szczęście przy wycenie był brany budżet całościowy filmu.
• Ile dni zdjęciowych?
– 16. To świadczy tylko o tym jak wszyscy byliśmy zdeterminowani, bo zazwyczaj debiutant powinien mieć 25-30 dni. Tu nie było czasu na rozsiadanie się, sceny musiały być realizowane bardzo szybko. W danej lokacji możemy być tylko 6 godzin i przenosimy się do następnej. Tomek wcześniej pracował z aktorami, więc po wejściu na plan wszyscy wiedzieli co mają robić.
• Ile osób liczyła ekipa?
– Dwadzieścia kilka osób. Obecnie w Warszawie kręci się wiele seriali dla Netfliksa, gdzie na planie zarabia się naprawdę dużo pieniędzy. Trudno więc było przekonać ekipę techniczną, by pracowała z nami za sporo mniejsze kwoty. Więc z jednej strony Warszawa jest bardzo droga, ale z drugiej strony – wszystkich mieliśmy na miejscu, nie musieliśmy np. wynajmować hoteli. Pokazaliśmy urocze dzielnice, które sami kochamy w Warszawie. Bardzo mnie to cieszy że duża grupa recenzentów zauważa że to miasto w „Piosenkach o miłości” jest tak czule pokazane i tak ładnie.
• Zrobiliście film i pojechaliście z nim do Gdyni. Wróciliście z nagrodą.
– Na festiwalu pokazywane są wszystkie filmy, które powstają z tego programu PISF. W tym roku to było 5 lub 6. Byliśmy też potraktowani na równi z konkursem głównym, czyli w gali rozdania nagród mogły uczestniczyć wszystkie ekipy. Nagrodę dostaliśmy przed werdyktem konkursu głównego, więc naprawdę czuliśmy się częścią tego wydarzenia.
• Film się podobał nie tylko jury, ma też znakomite recenzje.
– Będąc w Gdyni nie zdawaliśmy sobie w ogóle sprawy z tego, że o naszym filmie się tyle mówi. Ludzie go sobie nawzajem rekomendowali, ciężko było dostać bilety. Myślę, że to co się najbardziej spodobało to szczerość i czułość, która przemawia z obrazu, dużo osób otwiera się po seansach, dzieli się z nami swoimi emocjami, co dla mnie jako producenki jest bardzo cenne. Czuję że osiągnęliśmy małą misję, dotknęliśmy czułych strun, wywołaliśmy emocję.
Po Gdyni dostałam pięć propozycji dystrybucyjnych. Zdecydowaliśmy się na Gutek Film, to cudowna ekipa, która zobaczyła duży potencjał w naszym filmie. Wchodzimy teraz do kin. Dla nas debiutantów to też znakomity start do kolejnych projektów.
• Żadne z was nie skończyło szkoły filmowej. Jesteście po rocznych kursach w Szkole Wajdy.
– Z tego co się ostatnio dowiedziałam jedynie kilkanaście procent reżyserów po szkole filmowej w Łodzi czy Katowicach robi filmy, co było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Ja sama, na początku gdy chciałam być w branży filmowej miałam ogromne kompleksy tego że nie skończyłam szkoły filmowej. Miałam entuzjazm, odwagę, ale wiedziałam, że nic za tym nie stoi.
Moje projekty teatralne, czy te realizowane z bratem i kolektywem kilku.com nie dawały mi takiego zaplecza, by robić filmy czy prowadzić firmę producencką.
• Ale założyłaś taką firmę.
– Tak, czasami zastanawiam się skąd się bierze moja odwaga... Ale żeby podjąć decyzję co ja chcę robić zawodowo, musiałam zaakceptować to, że jestem dyletantką, że interesuje mnie wiele rzeczy, że w związku z tym pewnie nigdy nie osiągnę w niczym mistrzostwa, bo nie jestem w stanie się skupić na jednej. Zajmowałam się fotografią analogową, kilka miesięcy byłam na stażu w Gazecie Wyborczej, wydałam książkę Zofii Brzeskiej-Gaudier, do której napisałam wstęp. Czyli pełne rozproszenie, które jednak miało wspólny mianownik: opowiadanie historii. Nie bez znaczenia jest też to, że dużo podróżowałam po świecie, jeździłam stopem, mieszkałam w jaskiniach, musiałam sobie radzić w różnych okolicznościach.
Jak obecnie tworzę definicję kim jest producent, lub jaką ja producentką chcę być/jestem. To właśnie taką, która inicjuje projekty, jest partnerką w tworzeniu z reżyserem/ką czy scenarzystą/stką.
Ale to właśnie akceptacja mojego dyletanctwa pozwoliła mi wybrać drogę, na której jestem obecnie. I to między innymi Lublin i wspaniali ludzie, których tu spotkałam dały mi możliwości poszukiwania i próbowania siebie na różnych polach. Było trudno iść trochę pod prąd na własnych zasadach, i mierzyć się z niezrozumieniem ze strony rodziny czy przyjaciół czy po prostu z pewnymi założeniami odnośnie tego kim i co powinien robić ktoś na danym etapie życia. Dopiero jak miałam 30 lat to potrafiłam poskładać wszystkie elementy mojego doświadczenia. Dzięki temu czuję się silną osobą, bo mój obecny zawód jest wynikiem tego kim jestem i jakie mam wartości. Natomiast wszystko to może się zmienić.
Ważne jest też to, że firmę producencką prowadzę razem ze swoim bratem.
• Zrobiliście razem inny film.
– To animacja 3D w VR na podstawie Lema. VR jest znakomitym narzędziem do opowiadania historii, bo możesz się w tej historii zanurzyć. Aktynuria – planeta, którą opisał Lem – a stworzył mój brat, staje się fizyczna. Robiliśmy ten projekt typowo pod rynek zagraniczny. Dwa lata temu dostaliśmy się z nim do Cannes na Cannes Development Showcase. Wybuchła wtedy pandemia, nie mogliśmy pojechać, wszystko odbyło się on-line. Zobaczyliśmy wtedy, że ten projekt ma potencjał międzynarodowy. A dzięki obecności w Cannes zdobyliśmy zaufanie partnerów w Polsce, którzy stali się naszymi koproducentami.
• Jak się na filmie zarabia?
– Opierając się na klasycznym modelu film najwięcej zarabia w pierwszym oknie emisyjnym czyli w kinie. Do 2020 to było najważniejsze źródło. Dziś żyjemy w czasach pandemii oraz wojny, wolimy oglądać filmy w domu, na platformach.
Niemniej jednak „Piosenki o miłości” to tzw. feel-good movie i nasi widzowie mówią, że jest potrzebny w obecnych czasach, że pozwala choć na chwilę oderwać się od codzienności, od problemów. Nasz dystrybutor Gutek Film przetłumaczył film na ukraiński z taką właśnie intencją, żeby Ukrainki/Ukraińcy, Ci którzy mieszkają już w Polsce jak również Ci, którzy w wyniku bestialskiej wojny przybyli teraz do naszego kraju, mieli możliwość zobaczyć „Piosenki” jak i wiele innych tytułów.
Filmy to nie tylko rozrywka, dzięki nim poznajemy świat, poszerzamy swoje horyzonty, uczymy się siebie nawzajem i innych. Filmy pokazują nam inną perspektywę. Na ekranie możemy spotkać ludzi i ich problemy z którymi będziemy się utożsamiać. Ale też takie, które są tak odległe, że tylko dzięki temu, że oglądamy film fabularny czy dokumentalny możemy je poznać.
Praca w tym medium to olbrzymia odpowiedzialność, która spoczywa na producentach/producentkach, bo to my mamy duży wpływ na to jakie historie zostaną opowiedziane
MARTA SZARZYŃSKA
Urodziła się w Chełmie, wychowała w Strachosławiu. Jest absolwentką I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie, studiowała w Lublinie na Wydziale Filozofii i Socjologii UMCS, na wydziale Filosofia y Letras na Universidad de Granada w Hiszpanii oraz w Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyła kurs „Development Kreatywny” w Szkole Wajdy. Lublin uważa za jedno z najważniejszych miast w swoim życiu. Razem z bratem Pawłem Szarzyńskim (członkiem kolektywu kilku.com) prowadzi dom produkcyjny KINHOUSE STUDIO.
PIOSENKI O MIŁOŚCI
Zwycięzca Konkursu Filmów Mikrobudżetowych na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ona jest dziewczyną z bloku w małym mieście, on pochodzi z zamożnej, znanej warszawskiej rodziny. Ona (debiutująca w kinie wokalistka The Dumplings, Justyna Święs) kelneruje i śpiewa o tym, co jej w duszy gra, on (Tomasz Włosok) marzy o wydaniu płyty, którą utarłby nosa sławnemu ojcu-aktorowi. Na ekranie także: Andrzej Grabowski, Patrycja Volny, Krzysztof Zalewski, Iga Kreft, Jowita Budnik.
* Reżyseria: Tomasz Habowski
* Zdjęcia: Weronika Bliska
* Scenografia: Alicja Zachodny
* Muzyka: Kamil Holden Kryszak
* Montaż: Patrycja Piróg
* Producent: Marta Szarzyńska, Paweł Szarzyński
Premiera kinowa: 25 marca 2022