ROZMOWA z Jakubem Jamrogiem, żużlowcem Motoru Lublin
- Bardziej boli was to, że nie awansowaliście do play-offów, czy to, że zabrakło wam tylko jednego punktu, aby zrealizować ten cel?
– Lepiej by było dla zdrowia psychicznego przegrać takie spotkanie dużo wyżej, bo teraz ten jeden punkt bardzo nas uwiera i każdy może mieć do siebie pretensje. Tak samo jak ja mogę powiedzieć, że mogłem wyprzedzić jednego zawodnika, Grigorij mógł nie być wykluczony… Takie są reguły tego sportu i nic z tym nie zrobimy.
- Zaczął pan od „trójki”, potem były trzy „jedynki”. Nawierzchnia tak się zmieniła podczas meczu?
– W pierwszych biegach było dużo równej nawierzchni, a potem ona się bardzo szybko wysypała. Przespaliśmy ten moment. Ciężko jest też zmienić coś w motocyklu, kiedy się wygrywa z bardzo dobrym czasem. Podpowiedziano mi, że miałem około sekundy do rekordu toru (Jakub Jamróg miał czas 66.82 sek., a do rekordu toru zabrakło mu dokładnie sekundy i 66 setnych – 65.16 – dop. red.). Nie ma wtedy co kombinować. Miałem taki ciężki numer, że jechałem w pierwszym i siódmym biegu, czyli w połowie zawodów. Tor się dużo zmienił. Nikt w drużynie nic nie robił, bo widział, że było dobrze.
- Jak podsumować ten sezon, biorąc pod uwagę to, jak okrojone były przygotowania i to, że musiał pan wymieniać się z Pawłem Miesiącem?
– Jakieś doświadczenia trzeba z tego zebrać. Chcę o tym jak najszybciej zapomnieć, bo to był dla mnie najcięższy sezon w karierze, nie licząc tego roku, kiedy miałem ciężką kontuzję i nie jeździłem w ogóle. Dla mnie to był piekielnie ciężki sezon, dziwny. Takie było założenie, żeby tylko go przejechać, żeby drużyna się utrzymała i żeby to wszystko się jakoś kręciło.
- Przed sezonem sporo zainwestował pan w sprzęt. Można powiedzieć, że był to dla pana rok stracony – finansowo i sportowo?
– Oczywiście. Dla mnie w każdym aspekcie jest to stracony sezon. Mimo wszystko staram się z każdego doświadczenia wyciągać jakieś wnioski. Takie złe sytuacje też budują strefę mentalną zawodnika.
- Czy były już prowadzone jakieś rozmowy o pana przyszłości?
– Nie. Oficjalnie nie można jeszcze rozmawiać. Jest zbyt wcześnie, każdy jest na kacu po tym meczu. Na to też przyjdzie czas.