– Od początku sezonu wiedziałam, że stać nas na wielkie rzeczy. Myślę, że takim punktem zwrotnym była dla nas porażka w Gdyni. Wtedy zdałyśmy sobie sprawę z tego, że jeśli chcemy być lepsze, musimy sobie na to zapracować. Czułam, że jest w nas potencjał – ROZMOWA z Kamiah Smalls, koszykarką Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Słyszałem twoją rozmowę z Aleksandrą Stanacev. Obie jesteście trochę zmęczone, ale jednocześnie bardzo szczęśliwe, że udało wam się awansować do finału play-off...
– Zdecydowanie, ale nie było łatwo. Dałyśmy z siebie wszystko, więc spodziewałyśmy się tego, że będziemy teraz trochę zmęczone. Ale odpoczniemy i wszystko będzie w porządku.
- Pamiętam wasze pierwsze spotkanie w tym sezonie z VBW Arką Gdynia. Przegrałyście wtedy na wyjeździe różnicą 47 punktów. Teraz ta rywalizacja wyglądała już zupełnie inaczej. To znaczy, że dojrzałyście jako zespół?
– Tak. Wydaje mi się, że to było dla nas największe wyzwanie w tym sezonie. To było coś, co pomogło nam się zmienić. Ta porażka otworzyła nam oczy na to, co jeszcze musimy poprawić jako drużyna. Udało nam się to wprowadzić do naszej gry i zadziałało.
- Czy był w tym sezonie jakiś szczególny moment, kiedy zdałyście sobie sprawę, że możecie osiągnąć naprawdę dużo?
– Od początku sezonu wiedziałam, że stać nas na wielkie rzeczy. Myślę, że takim punktem zwrotnym była dla nas porażka w Gdyni. Wtedy zdałyśmy sobie sprawę z tego, że jeśli chcemy być lepsze, musimy sobie na to zapracować. Czułam, że jest w nas potencjał.
- Co było najważniejsze w starciu z Arką, która przez ostatnie dwa lata zdobywała Mistrzostwo Polski?
– Położyłyśmy największy nacisk na defensywę. Wiedziałyśmy, że jeśli uda nam się zatrzymać je przed granicą 60 punktów, to nasza obrona będzie napędzać też nasz atak. Udało nam się to zrobić w dwóch meczach, ale w trzecim spotkaniu rzuciły nam 96 punktów, przez co musiałyśmy się trochę sprężać.
- Wygrałyście z Arką po dwóch dogrywkach, co kosztowało was więcej sił...
– To prawda. W tym sezonie miałyśmy dwa mecze, które kończyły się dogrywkami – w Sosnowcu i w Warszawie. Na pewno nie oczekiwałyśmy, że mecz z Gdynią będzie łatwy i spodziewałyśmy się, że to będzie spore wyzwanie.
- Czego spodziewasz się po serii finałowej z BC Polkowice. Można ją zakończyć w trzech meczach?
– To trudne pytanie (śmiech). Chciałabym powiedzieć, że tak, ale to zależy od tego, kto stanie na wysokości zadania, co – jako drużyna – pokażemy na parkiecie i na ile pozwolimy im grać ich koszykówkę. Miejmy nadzieję, że uda nam się wygrać tę serię w trzech starciach, a jeśli nie, to jesteśmy gotowi na pięć spotkań.
- Patrząc na twoją grę, mogę powiedzieć, że czujesz się bardzo komfortowo w roli jednego z liderów zespołu...
– Tak, chociaż nie powiedziałabym, że aż tak komfortowo (śmiech).
- Jesteś zadowolona z tego, jak prezentujesz się w tym sezonie?
– Tak, zdecydowanie. Jednocześnie widzę też, że jest wiele rzeczy, nad którymi mogę jeszcze pracować.
- Kilka razy w trakcie sezonu rozmawiałem z trenerem Krzysztofem Szewczykiem na twój temat. Mówił, że jeśli Kamiah nie zdobywa w meczu kilkunastu punktów, to pomaga zespołowi w inny sposób – w zbiórkach, asystach czy przechwytach...
– To coś, na czym skupiałam się w tych rozgrywkach. Nie jestem w stanie zdobywać 25 punktów w każdym meczu. Ale można tak powiedzieć o mnie i o całej mojej drużynie. Mogą się zdarzyć spotkania, kiedy Natasha Mack nie będzie w dobrej dyspozycji, ale wtedy do gry wkroczy Ivana Jakubcova. Albo jeśli ja nie będę w formie, to zastąpi mnie Martina Fassina. Zawsze staram się dokładać swoją cegiełkę do tego, co pokazuje zespół – czy to zdobywając punkty, zbierając piłki, czy zatrzymując rywala w obronie. Coś, co sprawi, że nie zostaniemy w tyle.