Po sobotniej porażce z Wisłą Kraków (1:3) Górnik Łęczna wylądował na dnie tabeli PKO BP Ekstraklasy. Zielono-czarni mają na koncie dwa punkty. Jak ostatni występ swoich drużyn oceniają trenerzy obu ekip?
Adrian Gula (Wisła Kraków)
– Nasza drużyna wykonała dobrą pracę w wielu fragmentach tego meczu. Oczywiście, przeciwnik też miał swoje sytuacje na początku spotkania. Po tej sytuacji pokazaliśmy jednak pewność siebie. Graliśmy według naszego planu, na pewno mogliśmy to wszystko zamknąć dużo wcześniej i nad tym musimy jeszcze popracować. Dziękuję za wsparcie naszym kibicom i za wykonaną pracę całej drużynie.
Kamil Kiereś (Górnik Łęczna)
– Moim zdaniem mecz bardzo żywy od początku do końca. Jedni i drudzy byli zorganizowani, ale sytuacji bramkowych było sporo. Kibice nie mogli się nudzić. Trochę płacimy frycowe, bo wiemy, że musimy przede wszystkim poprawić organizację gry w nowym systemie gry. Chcieliśmy kontynuować pracę nad tym ustawieniem. Wydaje mi się, że na początku obraz był obiecujący. Przechwyciliśmy piłkę w środkowej strefie i w pierwszej minucie mogliśmy otworzyć wynik. Niestety, Michał Mak nie wykorzystał doskonałej sytuacji. Na pewno to są momenty kluczowe. Grasz z mocnym rywalem i musisz ten moment wykorzystać. Ta pierwsza faza przed przerwą była niezła, byliśmy bardzo skupieni na strefie odbioru i nie pozwalaliśmy na akcje środkiem. Wisła próbowała przede wszystkim prawą stroną. W 12 minucie akcja Siergieja Krykuna z Michałem Makiem i Bartek Kalinkowski nie spodziewał się piłki. Znowu nam tu czegoś zabrakło.
Ustalenia w szatni były inne
– Naszą największą bolączką na boiskach ekstraklasy jest to, że bramki tracimy z kontry. Przy pierwszym golu to my rzucaliśmy aut na połowie rywala. Wydaje mi się, że najtrudniejszy moment meczu to był właśnie ten przy wyniku 0:1. Tu nam się posypała organizacja, byliśmy rozrzuceni na całym boisku, podchodziliśmy wysoko niezorganizowani, a Wisła wykorzystywała przestrzeń. Przetrwaliśmy jednak ten moment i zbudowaliśmy kilka akcji. Niestety, brakowało precyzji w dograniu do Bartka Śpiączki. W szatni wszystko było ustalone. Powiedzieliśmy sobie, że wchodzimy po przerwie mocno i nie poddajemy mentalnie meczu. Ale o czym my mówimy? Wychodzimy i w 47 minucie dajemy się ograć w polu karnym jednemu zawodnikowi. To była przewaga Wisły, która miała w składzie zawodników, jak Yeboah, którzy indywidualną akcją potrafili przechylić szalę.
Udana zmiana Banaszaka
– Po wejściu Przemka Banaszaka mimo że straciliśmy bramkę po kolejnym błędzie, to gra się zaczęła zazębiać. Rywale nie mieli już tak wielu sytuacji. My zdobyliśmy gola na 1:3, a ja trzymałem zawodników w końcówce, bo cały czas szukamy nowych rozwiązań i próbujemy się odnaleźć w nowym ustawieniu. Ten mecz też miał dać odpowiedź na pytanie, kto daje radę i kto może więcej dać zespołowi. Musimy dalej pracować. Przegraliśmy spotkanie, ale ten obraz jest moim zdaniem inny niż poprzednio i mieliśmy niezłe momenty. Błędy są jednak niewybaczalne. Z Wartą rozegraliśmy jednak dramatyczne zawody, a z Wisłą nasza gra była bardziej obiecująca.
Praca, praca, praca
– Cały czas patrzymy przez pryzmat pracy. Kluczowa nadal jest organizacja gry, która ma nam pomagać w tym, żebyśmy nie tracili bramek. Błędy cały czas nam się jednak przytrafiają. Po Śląsku wydawało się, że mamy to już za sobą, ale teraz demony znowu wróciły. Nikt nie powiedział, ze po awansie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Nie jesteśmy faworytem, a nasza kadra cały czas jest formowana. Nie nazwę tego placem budowy, ale cały czas kształtujemy drużynę. Mam nadzieję, że w końcu wygramy i zaczniemy punktować regularnie.