Tak trudnego czasu dla lokalnych mediów nie było już dawno. Rosnące koszty (papier, druk, dystrybucja), coraz mniejsze wpływy z reklam od prywatnych firm i dotowanie przez samorządy tylko tych wydawców, którzy władze chwalą. – Długo tak nie przetrwamy. Niedługo prasy lokalnej nie będzie – diagnozuje dziennikarka gazety ukazującej się od 32 lat.
Konferencję poświęconą przyszłości lokalnych mediów zorganizowała w Lublinie Fundacja Wolności i Sieć Obywatelska Watchdog Polska.
– Dlaczego w Lublinie? Bo najgłośniejsze w ostatnim czasie sprawy dotyczące niezależności mediów lokalnych dotyczyły Dziennika Wschodniego i Tygodnika Zamojskiego – tłumaczy Katarzyna Batko-Tołuć z Sieci Watchdog.
Zaproszeni na seminarium "Niezależność mediów lokalnych - jak ją wspierać?" eksperci i zabierający głos byli zgodni – jeśli coś się nie zmieni to najbliższa przyszłość niezależnych dzienników, portali czy tygodników stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Można też było usłyszeć o sądowych perypetiach Tygodnika Zamojskiego, pączkujących miejskich i gminnych biuletynach udających gazety, finansowaniu przez samorządy gazet im sprzyjających i pomysłach na to, by niezależne dziennikarstwo (na poziomie lokalnych) przetrwało.
- Z prezydentem na okładce
Ośmiostronicowa gazetka "Lublin.eu" po raz pierwszy w skrzynkach lublinian pojawiła się wiosną zeszłego roku. I od tego czasu trafia tam regularnie. W 2021 roku 11 numerów wydawnictwa kosztowało 227 tys. zł. W tym roku wydawnictwo się rozwinęło. Numerów będzie nie 11, a 14. Nakład wzrośnie ze 120 tys. egzemplarzy do 150 tys. Tym samym wzrosną też koszty – do 395,3 tys. zł.
Wydawnictwo wychwalające prezydenta Lublina przypomina gazetę, ale – jak przekonują służby prasowe lubelskiego ratusza – wcale gazetą nie jest.
– Miasto Lublin nie wydaje gazety miejskiej. Wydawnictwo nie posiada redakcji, redaktora naczelnego ani struktury organizacyjnej charakterystycznej dla gazety – przekonywała nas w lutym Katarzyna Duma, rzeczniczka prezydenta Lublina.
Takich wydawnictw jest wiele.
– W Zamościu również wychodzi miejski biuletyn. Na każdej stronie aż gęsto o sukcesach władzy – komentuje jego zawartość Jadwiga Hereta, dziennikarka Tygodnika Zamojskiego.
Gazeta, w której pracuje, istnieje na rynku od ponad 40 lat. – My nie jesteśmy gazetą władzy. Tygodnik Zamojski jest wydawany przez spółkę prywatną, nie musimy wystawiać władzy laurek. Od wielu lat patrzymy władzy na ręce. Wiele spraw przez nas opisywanych kończyło się w sądzie, prokuraturze, utratą mandatu czy władzy, nawet tej kościelnej. To często miało swoją cenę.
- Czym się kończy zadzieranie z władzą
Niedawno sąd drugiej instancji uznał, że Hereta i jej Tygodnik Zamojski naruszyli dobra osobiste zamojskiej spółki komunalnej - Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej.
– PGK to monopolista na zamojskim rynku. Nie staje do przetargów, dostaje zlecenia od miasta. A w momentach gdy koszty się nie bilansują do Rady Miasta trafia projekt uchwały, by ceny śmieci podwyższyć – opowiada dziennikarka.
Sprawa, której dotyczy niekorzystny dla gazety wyrok, dotyczy publikacji z 2018 r. Hereta opisała wówczas jak miejska spółka w przetargu na budowę farmy fotowoltaicznej wybrała ofertę firmy lokalnej, odrzucając tańszą – od firmy z Gdańska. Spółka zdecydowała się zapłacić o 2 miliony więcej.
Po publikacji tekstu rada nadzorcza spółki złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez prezesa, a jego samego zawiesiła w obowiązkach.
– Wtedy do akcji wkroczył pan prezydent (Andrzej Wnuk - przyp. red.). Ten sam, który po objęciu władzy w Zamościu powołał na stanowisko prezesa swojego kolegę z klasy. Oprócz wysokiej pensji dostawał też dodatkowe finansowe bonusy. Prezydent odwołał radę nadzorczą i powołał nową, która przywróciła prezesa na stanowisko – opowiada Jadwiga Hereta.
Prokuratorskie śledztwo w opisanej przez tygodnik sprawie trwa, gdy we wrześniu 2019 naczelny, wydawnictwo i Hereta zostają pozwani przez PGK. Spółka chce też, by sąd zakazał gazecie przez 11 miesięcy pisania na jej temat. Ku zaskoczeniu redakcji Sąd Okręgowy w Zamościu się do tego przychyla. Nieco później zapada też wyrok – niekorzystny dla gazety.
Sąd uznaje, że naruszała ona dobra komunalnej spółki. Ten wyrok podtrzymuje sąd drugiej instancji. – Będziemy składać kasację do Sądu Najwyższego, potem może do Strasburga – zapowiada dziennikarka. – To miał być efekt mrożący dla innych mediów: nie zadzierajcie z władzą – nie ma wątpliwości.
- Nie chodzi o to, by proces wygrać, ale by wykończyć gazetę
Pozwy sądowe, które mają wywołać efekt mrożący czy powstrzymać aktywistów lub dziennikarzy od zabierania głosu na dany temat, doczekały się już swojego własnego określenia. To SLAPP (strategic lawsuit against public participation) czyli strategiczne pozwy przeciwko partycypacji.
Katarzyna Batko-Tołuć: Czasami te pozwy nie są po to by sprawy wygrać, ale by pozwany był zajęty.
Marzena Błaszczyk, Watchdog Polska: Duże koncerny potrafią nawet wybierać państwa, w których łatwiej taki pozew przeprowadzić. I tam pozywać dziennikarzy.
Sprawie przyglądają się europejskie instytucje. W zeszłym roku do rozwiązania problemu Komisję Europejską wezwał parlament. W efekcie, w kwietniu KE przedstawiła projekt tzw. dyrektywy antyslapowej.
– To pierwszy krok, który ma na celu walkę z tym zjawiskiem – mówi Marzena Błaszczyk z Sieci Watchdog. – Zakłada ona, że jeśli sąd stwierdzi, że dana sprawa spełnia warunki sprawy typu SLAPP to może przenieść ją na szybszą ścieżkę. Może też ona zostać szybciej oddalona. Jest też mechanizm, która pozwoli żądać odszkodowania od pozywającego. Ważne jest też to, że wszelkie koszty w takim przypadku spadną na pozywającego. Niestety, ta dyrektywa odnosi się tylko do spraw transgranicznych, które stanowią tylko 5 proc.
Kolejny problem to opieszałość europejskich krajów we wdrażaniu unijnych dyrektyw. – W Polsce dotąd nie ma żadnego rozwiązania ws. dyrektywy dotyczącej sygnalistów mimo że powinno to zostać wdrożone w grudniu – dodaje Marzena Błaszczyk.
– Jestem przekonany, że na poziomie gminnym SLAPP-y działają na nieco innym poziomie. Zmuszają wydawców do ponoszenia kosztów. – komentuje Prezes Stowarzyszenia Prasy Lokalnej Andrzej Andrysiak. – Obsługa prawna procesu w dwóch instancjach to często kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, tyle kosztuje obsługa prawna. Samorządy mają tego świadomość. Wystarczy kilka takich procesów i redakcja jest finansowo utopiona.
- Kto dostaje. I za co
Lubelska Fundacja Wolności przez kilka miesięcy zbierała w samorządach w całej Polsce informacje o wydatki na media. Pytała o pieniądze wydawane na ogłoszenia i inne publikacje.
– W zeszłym roku porównywalna wielkościowo do Lublina Bydgoszcz wydała na ten cel 280 tys. zł, z czego niewiele na media lokalne, głównie na ogólnopolskie – wylicza prezes fundacji Krzysztof Jakubowski.
Lublin w 2021 r. na ten cel wydał dwa razy więcej, bo 560 tys. zł.
– Tu można zauważyć ciekawe dysproporcje jeśli chodzi o wydatki dla gazet lokalnych. Lubelskie wydanie Gazety Wyborczej to 101 tys. zł, Kurier Lubelski - 40 tys. zł, Dziennik Wschodni - 25 tys. zł. To największe gazety w mieście choć jakby spojrzeć na nakład to kolejność byłaby odwrotna – komentuje Jakubowski.
Dla porównania: Wrocław na publikacje w prasie wydaje 2,5 mln zł, a Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego – 3,7 mln zł.
– Z czego 2,1 mln zł trafiło do TVP i TVP Lublin – podkreśla prezes Fundacji Wolności.
Z kolei w tym roku - jak wynika z uaktualnionego właśnie rejestru umów Urzędu Marszałkowskiego - na konto lubelskiego oddziału telewizji publicznej trafiło już 256 tys. zł.
- Jak pomóc by nie zaszkodzić
Dyskusję o pomocy państwa dla mediów lokalnych (na jasnych zasadach) chciałby rozpocząć Andrzej Andrysiak, wydawca „Gazety Radomszczańskiej” i prezes Stowarzyszenia Prasy Lokalnej.
– Kilka tygodni temu napisaliśmy pismo do premiera Morawieckiego, żeby rozpatrzył uruchomienie programów dofinansowania mediów lokalnych – mówi Andrysiak.
Takie programy i dofinansowania od lat ma Austria, Francja, Wielka Brytania i Szwecja.
– Skoro ważna jest kultura, rozrywka czy sport to dlaczego nie media lokalne? Poza tym państwo już media dofinansowuje. Telewizję Polską i, poprzez samorządy, niektóre lokalne media. To absurdalne, że państwo pozwala na to, by pewien rodzaj gazet władzy był dofinansowany, a media najistotniejsze dla demokracji by były tej pomocy pozbawione – tłumaczy Andrysiak.
Liczbę lokalnych tygodników (ukazujących się na terenie nie większym niż powiat) Stowarzyszenie Prasy Lokalnej szacuje na 120-140.
– W Polsce jest trzech dystrybutorów prasy, dwóch ma obecnie duże problemy. Wydawcy dostają właśnie wypowiedzenia umów od RUCH-u. W rzeczywistości to zmuszanie wydawnictwa do przyjęcia nowych warunków, które są bardzo złe - dodaje szef SPL.
RUCH należy do Orlenu. Paliwowa spółka przejęła 65 proc. akcji dystrybutora prasy w 2020 roku. Od 2021 r. państwowy koncern paliwowy jest też właścicielem dwudziestu regionalnych dzienników należących wcześniej do Polska Press (w tym wydawany w Lublinie Kurier Lubelski).
W swoich raportach finansowych za 2021 roku Orlen wylicza, że od marca do grudnia Grupa Polska Press zanotowała 274 mln zł przychodów. Przyznaje też, że „udział Grupy Polska Press w wynikach Grupy Orlen za 2021 rok był nieistotny”.
- Za chwilę na pomoc będzie za późno
Jako jedna z ostatnich głos w dyskusji zabrała Lidka Matuszewska, dziennikarka Gazety ABC i portalu leszno24.pl
– Jeśli w miarę szybko nie wprowadzimy jakiś rozwiązań to za jakiś czas nie będzie czego wspierać – stwierdziła. – Prowadzimy naszą gazetę 32 lata. Pieniądze ze sprzedaży są z miesiąca na miesiąc coraz mniejsze. Dobijają nas koszty druku i kolporterzy, którzy chcą od nas coraz więcej. To już nie są pieniądze, z którymi byłabym spokojna o swoją gazetę. Długo tak nie przetrwamy. Dziś rozmawiałam z dużym przedsiębiorcą z branży budowlanej, który był naszym stałym klientem. Już nie będzie, ze względu na trudną sytuacje w jego branży. Obawiam się, że niedługo prasy lokalnej też nie będzie.