– Coraz częściej karetki jeżdżą między szpitalami, które odmawiają przyjęcia – mówi nam ratownik medyczny z Lublina.
Mamy drugą falę epidemii SARS-CoV-2, jak teraz wygląda praca ratowników medycznych w porównaniu z tym, co się działo wiosną?
Jest znacznie gorzej niż w marcu, kwietniu czy maju, kiedy rozwijała się epidemia. A trzeba pamiętać, że aktualnie sytuacja jest bardzo dynamiczna i spodziewamy się, że może być jeszcze trudniej. Liczba nowych zakażeń i pacjentów, którzy wymagają leczenia w szpitalu, niemal codziennie jest rekordowa i sprawia, że system przestał być wydolny.
Gdzie tę niewydolność można zauważyć?
Szpitalne oddziały ratunkowe są przepełnione. Zdarza się coraz częściej, że już zdiagnozowani pacjenci z potwierdzonym zakażeniem koronawirusem spędzają na SOR po kilkanaście godzin, bo w szpitalach, które mają łóżka zakaźne, po prostu nie ma miejsca. SOR-y automatycznie się więc blokują. Przez to brakuje miejsc dla pacjentów niezakażonych, którzy trafiają do szpitala z innego powodu niż Covid-19. I ten problem będzie narastał. Szpitalne oddziały ratunkowe teoretycznie mają odciążać obszary izolacyjno-obserwacyjne, które diagnozują pacjentów pod kątem zakażenia. Nie wszyscy jednak trafiają do takich szpitali. Poza tym mimo że takich miejsc cały czas przybywa, praktycznie od razu są zapełniane. Inna sprawa, że często miejsca zajmują tam osoby, które mają niewielkie objawy i tak naprawdę mogłyby przebywać w domowej izolacji.
Kilka dni temu dostaliśmy zdjęcie od jednego z Czytelników, na którym widać pięć karetek w kolejce przed Szpitalem Klinicznym nr 4 w Lublinie. Często dochodzi do takich sytuacji?
Coraz częściej. W szpitalu wojewódzkim przy al. Kraśnickiej i Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie, które są najbardziej oblegane przez karetki, takie kolejki to już niemal codzienność.
Coraz częściej karetki jeżdżą między szpitalami, które odmawiają przyjęcia. Dochodzi nawet do takich sytuacji, że pacjent z Lublina zostaje w końcu przyjęty po kilku godzinach w innym mieście.
To znacznie opóźnia proces leczenia. Dla ratownika, który wiezie pacjenta w ostrym stanie, to jest dramat. Jeszcze gorzej mają pacjenci, którzy sami zgłaszają się na SOR. Są odsyłani od szpitala do szpitala i zdarza się, że ostatecznie zostają w ogóle bez pomocy. Sytuację pogarsza jeszcze fakt, że lawinowo przybywa zakażeń w szpitalach.
Szpitale odmawiają też przyjęcia pacjenta ze względu na brak personelu?
Tak. Brak miejsc to jedno, ale coraz częściej brakuje medyków. Co chwilę dowiadujemy się o kolejnych ogniskach na oddziałach szpitalnych lub decyzjach o kwarantannie. Ostatnio taka sytuacja była np. w szpitalu wojskowym w Lublinie, który musiał znacznie ograniczyć swoją działalność m.in. ze względu na brak anestezjologów. W związku z tym pozostałe szpitale miały automatycznie więcej pacjentów. To są niezależne od nas sytuacje. Tymczasem minister Sasin oskarża nas o brak zaangażowania, podczas gdy pracujemy na sto procent.
Z czego wynika wzrost zakażeń w szpitalach?
Jednym z powodów jest niestety podejście samych pacjentów. Cześć z nich ukrywa okoliczności, które mogą wskazywać na zakażenie albo wręcz objawy choroby. Alarmowaliśmy o tym jeszcze na początku epidemii. Na oddział trafiają też zakażeni pacjenci, u których objawy zaczynają rozwijać się dopiero po kilku dniach. Destabilizuje to pracę całego oddziału i tym samym ogranicza dostępność dla kolejnych pacjentów. Zamiast skupić się tylko na leczeniu, cały czas walczymy z „antycovidowcami”. Liczba osób, które nie wierzą w epidemię, buntują się przeciwko noszeniu maseczek, jak na ironię stale rośnie. Mimo że w ostatnim czasie rośnie liczba zgonów pacjentów z Covid-19. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że sami możemy znacznie ograniczyć ryzyko zakażenia, stosując się do obostrzeń, m.in. zasłaniając usta i nos czy zachowując dystans.
Nasz rozmówca chciał pozostać anonimowy