Amerykanie mają problem. Wybrzeża kraju od strony Atlantyku i Zatoki Meksykańskiej przeżywają inwazję krewetek-gigantów. Tak drapieżnych, że pożerają same siebie.
Jeden z nich, Marek Samulak, Polak z Florydy, wyciągnął w Teksasie okaz długości 26 centymetrów i wadze pół kilograma.
Gatunek, z jakim mamy do czynienia to azjatycka krewetka tygrysia, dla której naturalnym środowiskiem są wody azjatyckie i australijskie.
Do takich rozmiarów tam jednak nie dorasta. Giganty pojawiające się w wodach Północnej Karoliny, Georgii, Florydy, Teksasu, Alabamy i Luizjany są zapewne wynikiem jakiejś mutacji genetycznej.
Podzielone są także opinie, czy monstrualne krewetki można jeść "bezkarnie” dla zdrowia. Są one bardzo smaczne, ale nie wiadomo, czy nie mogą wywoływać jakichś chorób.
Dlatego badacze zjawiska już wdrażają projekt, który ma więcej o nich powiedzieć, a także określić zagrożenie dla środowiska, jakie te drapieżniki mogą wywoływać.
Na razie brak doniesień o atakach na ludzi. Być może jednak tematem powinien zainteresować się Steven Spielberga, autor niezapomnianych "Szczęk”.