Przez czterdzieści minut wierzyliśmy, że nie wszyscy zginęli. Aż wreszcie dowiedzieliśmy się najgorszego. Mężczyźni i kobiety tracili przytomność – mówi Dziennikowi Stefan Pedrycz, szef lubelskiego PCK, który razem z innymi Polakami czekał na prezydenta w Katyniu.
Stefan Pedrycz:
Najpierw pojawiła się nieoficjalna wiadomość o katastrofie polskiego samolotu. Jak o jedni z pierwszych wiedzieli o niej dziennikarze, zgromadzeni na uroczystościach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Pierwsza reakcja: niedowierzanie. Zaczęły nadchodzić kolejne wiadomości. Wierzyliśmy, że to tylko częściowa katastrofa, że na miejscu pracują ratownicy. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że Prezydent Lech Kaczyński nie żyje.
Czekaliśmy czterdzieści minut na najgorsze. Kiedy było już 30 minut po terminie rozpoczęcia uroczystości, poinformowano nas, że wszyscy pasażerowie polskiego samolotu zginęli. Jeszcze nie dowierzaliśmy. Może pomyłka? Nie wie, czekaliśmy na cud?
Ludzie zaczęli płakać. Zaczęły dziać się dramatyczne sceny. Mdlały kobiety, tracili przytomność mężczyźni, lekarze zaczęli udzielać pierwsze pomocy. Byłem świadkiem okrutnej sceny. Na miejscu czekała córka Andrzeja Przewoźnika. Przyjechała o Katynia prywatnie. Kiedy dowiedziała się o śmierci ojca, zamarła. Brakuje mi słów.
Nabożeństwo w intencji zamordowanych polskich oficerów zamieniło się w nabożeństwo żałobne. Z bólem serca patrzyliśmy na puste krzesła. Najbardziej wstrząsający widok, który został mi w sercu to puste krzesło Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z wieńcem, który miał złożyć pod pomnikiem katyńskim. Zostało puste krzesło. Jak rana.