Pochodzący z Lublina Bartosz Bogusz, który od kilku lat mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii uratował z płonącego domu pięcioosobową rodzinę. W nocy z wtorku na środę 33-latek usłyszał krzyki za ścianą. Kiedy zorientował się, że w domu sąsiadów wybuchł pożar ruszył z pomocą. O lublinianinie napisał m.in. brytyjski The Sun.
– Nie czuję się bohaterem – mówi nam pan Bartosz, który wychował się na lubelskim Sławinie. – Nie zastanawiałem się. Działałem automatycznie.
Pożar w jednym z szeregowców w Reading w Wielkiej Brytanii wybuchł w nocy z 15 ma 16 maja br. – To było około godz. 23. Miałem się już położyć spać – opowiada Bartosz Bogusz. – W pewnej chwili usłyszałem alarm przeciwpożarowy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to fałszywy alarm, ponieważ zdarzają się takie sytuacje, że np. przez zapalonego papierosa syrena się uruchomi. Później jednak usłyszałem krzyki. Dobiegały zza ściany. Kiedy wyjrzałem przez okno poczułem dym. Był bardzo gryzący. Zobaczyłem też naszą sąsiadkę.
33-latek pobiegł obudzić swoją przyjaciółkę. – Poprosiłem, aby wezwała straż pożarną. Ja złapałem ubranie i zbiegłem na dół – opisuje pan Bartosz. – Pobiegłem od strony ogrodu i przedostałem się przez uszkodzony płot na stronę sąsiadów. Zapytałem sąsiadkę czy wszyscy są w domu. Odpowiedziała, że tak. Powiedziałem, że będę po kolei łapał jej dzieci, bo nie mam żadnej drabiny. Kobieta się przez chwilę wahała, ale w końcu się zgodziła. Najpierw złapałem najmłodsze dziecko – 6-miesięczne i oddałem je moje przyjaciółce, która przybiegła już na miejsce.
Później dzięki pomocy 33-latka z płonącego domu wydostawały się kolejne dzieci w wieki 10 i 11 lat. – Na końcu skoczyła 17-letnia córka naszej sąsiadki – dodaje pan Bartosz.
Mężczyzna miał świadomość tego, że kobiety nie uda mu się już złapać, dlatego też przyniósł i położył pod oknem dwie ogrodowe pufy, na które skoczyła matka dzieci.
Członkowie rodziny trafili do szpitala. – Pojechali na badania ze względu na dym. Najbardziej podtruty był jeden z chłopców – mówi pan Bartosz. – Na drugi dzień sąsiadka do nas przyszła. Dziękowała i powiedziała, że wszyscy są zdrowi.
O pożarze dowiedzieli się lokalni dziennikarze i przyjechali na miejsce, aby porozmawiać z Polakiem. Informacja ukazała się w prasie. – Później byli u mnie też dziennikarz i fotoreporter z agencji prasowej i w ten sposób trafiłem do The Sun – przypuszcza mężczyzna. – Byłem tym zaskoczony. Znajomi przysyłali mi linki do artykułów.
Pan Bartosz mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii od 7 lat. – Myślę, że za jakiś czas wrócę do kraju – zapowiada pan Bartosz. – Nawet niedawno zastanawiałem się nad powrotem.