Oszuści prowokują kolizje, by dostać gotówkę. Szczególnie w taką pogodę, jak teraz.
Jacek z Rzeszowa wylicza, że on sam miał więcej kolizji niż wszyscy jego znajomi. Na wszystkich zarobił.
- Za pierwszą kupiłem sobie wypasiony telewizor - mówi z dumą. - Pieniądze z kolejnych się rozeszły. Ale ta pierwsza to było coś! Wybuchły poduszki powietrzne. Na czysto zarobiłem 5 tysięcy. Zwykle to raczej drobnica: tysiąc, tysiąc pięćset...
Ofiara własnej głupoty
Jacek zastrzega, że stłuczek nie wywołuje specjalnie. - Po prostu... nie uchylam się. Mój styl jazdy sprzyja trudnym sytuacjom, ale zawsze to ja byłem poszkodowany. Rzeszów, jego zdaniem, jest bezpiecznym miastem. - Dobrze się tu jeździ, choć są miejsca, gdzie lepiej uważać na karoserię.
Najczęściej zarabiający na kolizjach wykorzystują sytuacje, gdy w pośpiechu czy z niewiedzy łamiemy przepisy ruchu drogowego. - Najłatwiej o stłuczkę przy wymuszaniu pierwszeństwa, kiedy ktoś pcha się na siłę albo wyjeżdża z podporządkowanej drogi tak, że blokuje część pasa ruchu - opowiada Jacek. - Oczywiście nagłe hamowanie to klasyka gatunku - wiadomo, że winien jest ten, kto wjechał z tyłu, bo nie zachował odpowiedniej odległości między pojazdami.
- Choć tak naprawdę jest ofiarą naciągacza? - pytam.
- Jest ofiarą własnej głupoty - odpowiada. - Sam się o to prosił, jadąc "na zderzaku”. Nie można naciągnąć na stłuczkę kogoś, kto jeździ zgodnie z przepisami.
I Jacek opisuje przykład osoby, która "sama się prosiła”. - Niedawno na Lwowskiej w Rzeszowie zjeżdżałem od strony ronda w dół. Kobiecie w aucie po prawej stronie kończył się pas, chyba mnie nie widziała, bo zaczęła zjeżdżać w moim kierunku. Szkoda, że akurat spieszyłem się na ślub znajomych...
Wymuszają kierowcy i piesi
Ryszard Jakubowski, autor popularnej w sieci książki "Dekalog myślącego kierowcy”, rozmawiał z wieloma kierowcami i potwierdza, że wymuszanie stłuczek jest nagminne. - Kiedyś było to źródło bardzo dużego dochodu. Wystarczyło mieć samochód w niezbyt dobrym stanie i wykorzystać sytuację. Co ciekawe, są również piesi, którzy rzucają się pod samochód, po czym żądają od kierowcy pieniędzy za nie wzywanie policji.
Zdaniem Jakubowskiego, najbardziej klasyczne sytuacje, w których dochodzi do tego typu kolizji, to skrzyżowanie w kształcie litery T oraz nagłe hamowanie.
- Na skrzyżowaniu w kształcie litery T, gdzie jezdnie są równorzędne, sto procent kierowców, jadących prosto, nie ustąpi pierwszeństwa tym jadącym z prawej strony, uważając, że jest to droga podporządkowana - tłumaczy. - Często zresztą na tych skrzyżowaniach nie ma znaków, zwłaszcza w uliczkach osiedlowych. Prędkości są małe, o stłuczkę nietrudno.
Bywa, że wyłudzacze bardzo pomagają szczęściu. - W niektórych modelach aut kierowcy ręcznie mogli zablokować działanie świateł stop – opowiada Jakubowski. - Kto potem udowodni, że przy gwałtownym hamowaniu światła nie ostrzegły jadącego z tyłu?
Uważać należy też na zbyt uprzejmych uczestników ruchu. Chodzi o sytuacje, w których kierowca najpierw pokazuje, że przepuszcza innego na drodze, a potem "się podkładka”. Jeśli przepuszczony wyjechał z drogi podporządkowanej, to nie wybroni się twierdzeniem, że ten drugi go "puścił”.
- Kierowcy nie mogą przecież kierować ruchem - podkreśla Jakubowski. - W Warszawie kiedyś policja zrobiła specjalną akcję przeciwko takim praktykom.
Bądź czujny. Poszukaj świadków
- Ja pasy zapinam i poduszki mam – podkreśla Jacek. - Zresztą nikt nie bije przy setce na godzinę. Wymusza się na lekkich stłuczkach, obtarciach. Na bardzo małych prędkościach.
Ryszard Jakubowski radzi, żeby przede wszystkim obserwować i myśleć. To najlepszy sposób na unikanie naciągaczy.
- Ślepe trzymanie się przepisów nie zastąpi myślenia i skupienia na jeździe. Każdej stłuczki można dzięki temu uniknąć.
Jakimi autami jeżdżą naciągacze? Zdaniem Jacka ani nie starymi, ani nie obitymi. - Na takich się nie zarobi – tłumaczy. - Najbardziej opłacalne są stłuczki samochodów nowszych, o wartości 10-15 tys. Wartość odszkodowania zwiększa rzadka marka, do której części trzeba sprowadzać z zagranicy.
Z drugiej strony, co Jacek sam przyznaje, naciąganie zawsze jest obciążone ryzykiem. Jeśli trafi się wygadany, kłótliwy albo awanturnik, to zamiast na ugodzie sprawa kończy się w sądzie. To jest ryzyko. Zwłaszcza, gdy znajdą się świadkowie, którzy potwierdzą że nie było powodów do np. gwałtownego hamowania. Wtedy z zarobku nici, są tylko straty.
- Będziesz szukał okazji? - pytam Jacka.
- Raczej tak. Trzeba auto wymienić na nowe. Prowokował nie będę, ale jak ktoś się sam nawinie, to co ja mu poradzę?