Z Krzysztofem Pietrzakiem z lubelskiej firmy Inteligentne Instalacje Elektryczne rozmawiamy o szkolnictwie zawodowym, sytuacji w branży po pandemii
oraz o tym, czy mamy wielkie serca.
- Jak został pan elektrykiem?
– Mój ojciec był elektrykiem dlatego wybór szkoły był dla mnie oczywisty. Najpierw było technikum, potem studia i praca elektryka w branży budowlanej. W 2008 r. założyłem własną firmę.
- Jak zmieniał się rynek przez te lata?
– Na studiach zainteresowałem się instalacjami inteligentnymi. Wcześniej prąd w domu to było tylko światła i kontakty, do których z roku na rok podpinaliśmy coraz więcej sprzętu AGD i RTV. Potem przestało to nam wystarczać. Światło chcieliśmy nie tylko zapalać i gasić, ale także przyciemniać i zmieniać kolory. Potrzebowaliśmy napędów do zasłaniania żaluzji i rolet w oknach. Pojawiła się potrzeba sterowania ogrzewaniem, klimatyzacją i wentylacją oraz systemami bezpieczeństwa. A potem smartfony i tablety dały nam możliwość dotykowego sterowania tym wszystkim, więc trzeba to było połączyć w całość. Teraz standardem zaczyna być już sterowanie głosowe.
- Brzmi drogo.
– Wiele osób tak myśli ale staramy się obalać takie mity. Dlatego po takie rozwiązania sięga coraz więcej osób starszych i niepełnosprawnych. Dla nich to nie tylko wygoda czy modny gadżet, ale także ułatwienie w codziennym funkcjonowaniu. Oczywiście cały czas robimy też tradycyjne instalacje.
- Branża odczuła pandemię?
– W tym momencie trudno to jeszcze ocenić. To zależało od tego, czy w marcu ubiegłego roku firmy miały duże zlecenia i mogły je spokojnie realizować. Jeśli ktoś chciał dopiero wiosną szukać zleceń lub jego inwestor ze względu na sytuacje epidemiologiczną wycofywał się, a to się powszechnie zdarzało, to negatywne konsekwencje odczuwało się bardzo szybko. Teraz możemy już jednak powiedzieć, że wynik finansowy branży budowlanej nie tylko nie spadł, ale wręcz wzrósł. To, co zauważyliśmy przy okazji pandemii, kłopotów z dostawami z Azji i przytkaniem Kanału Sueskiego, to fakt, że globalizacja produkcji powoduje także bardzo niekorzystne skutki. Pojawiają się problemy z dostępem do materiałów, bo łańcuch dostaw załamał się. Nasi lokalni producenci też mają problem, bo brakuje im komponentów.
- Skoro branża przetrwała to będzie potrzebować nowych pracowników. Jak zainteresowanie pracą w budowlance?
– Szkolnictwo zawodowe przestało być modne. W dodatku kolejne reformy oświaty znacznie je spłyciły. Teraz próbuje się je reaktywować, ale jest wiele do nadgonienia. Dlatego absolwentów szkół nie zatrudniam, tylko biorę najpierw na staż. Bardzo często wychodzą oni ze szkół uzbrojeni w wiedzę teoretyczną. Sami niewiele potrafią zrobić. Nie myślą o tym, czym jako absolwenci będą mogli wykazać się po zakończonej nauce i zamiast iść na praktyki, wolą w wakacje zarabiać za granicą. Oczywiście rozumiem potrzebę zarabiania, ale trzeba mieć jakieś priorytety
- A jakie pan ma priorytety? Pytam w kontekście włączenia się w naszą akcję pomocy dla emerytowanej nauczycielki z Lublina, Grażyny Maciążek.
– Po raz pierwszy włączyliśmy się w akcję na taką skalę, ale jeśli będziemy mieli możliwość pomocy w kolejnych latach, to będziemy to robić. W ostatnich latach widać niepokojący trend w dążeniu do wzbogacania się. Ważne, żeby kręcił się biznes. Uważam, że dobrem należy się dzielić. Dlatego cieszy mnie, że wciąż wiele osób uważa podobnie, angażując się w różnego typu zbiórki. Cieszy mnie, gdy widzę, że ludzie mają wielkie serducha.