Nie żyje wartownik z kopalni Bogdanka, a lekarza, który go ratował trzeba było śmigłowcem przetransportować do szpitala. Najprawdopodobniej obydwa zasłabnięcia były tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.
Wartownik był pracownikiem firmy ochroniarskiej, która świadczy usługi na rzecz Bogdanki. Na miejsce ściągnięty został dyżurujący w kopalni lekarz, ale gdy zaczął reanimować ochroniarza sam zasłabł. – Doznał głębokiego i rozległego zawału serca – mówi Zięba. – Po półgodzinnej reanimacji lekarz odzyskał przytomność i został przetransportowany śmigłowcem do szpitala – dodaje.
O sprawie powiadomiona została inspekcja pracy. – Ale nie będziemy badać tego zdarzenia – stwierdza Krzysztof Sudoł, szef Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie. – Nic nie wskazuje na to, by mogło tam dojść do nieprzestrzegania przepisów BHP.
Nagłą śmierć wartownika i zasłabnięcie lekarza bada już prokuratura. – Wyjaśniamy to zdarzenie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci – mówi Dorota Kawa, zastępca prokuratora rejonowego w Lublinie. – Początkowo przypuszczaliśmy, że mogło dojść do zatrucia jakimś gazem, ale nie było tam żadnego źródła gazu. Zleciliśmy już sekcję zwłok wartownika – dodaje.