Wojskowy Mi-2 runął na pole w Luszawie k. Lubartowa. Silnik maszyny zatrzymał się 100 metrów nad ziemią. Piloci ledwo uszli z życiem.
Drugi ze śmigłowców jeszcze chwilę unosił się w powietrzu, a potem odleciał. Jakiś czas później w tym miejscu wylądował inny śmigłowiec. Przyjechało 6 zastępów straży pożarnej.
- Zabezpieczyliśmy teren w promieniu 200 metrów - st. kpt. Grzegorz Szyszko z lubartowskiej straży pożarnej. - Istniała realna groźba wybuchu, dlatego przez cały czas polewaliśmy wrak śmigłowca pianą.
- Pacjent walczy o życie - informuje Marta Podgórska, rzecznik szpitala przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. - Jego stan był na tyle stabilny, że mógł być poddany operacji.
Drugi pilot, po opatrzeniu przez lekarza, pozostał przy śmigłowcu. Teren katastrofy zabezpieczyła żandarmeria. Wojsko przysłało sprzet do zabrania maszyny.
Ale zastrzega, że do czasu wyjaśnienia okoliczności wypadku szkoła nie będzie się wypowiadać na ten temat.
- Okoliczności wyjaśni Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych - zapowiada ppłk Wiesław Grzegorzewski, rzecznik Sił Powietrznych RP. - Może to zająć nawet kilka tygodni.
Nieoficjalnie wiadomo, że zawiniła maszyna. Tuż przed katastrofą pilot miał alarmować, że ma kłopoty z silnikiem.