Makrochem SA z Lublina jako jedna z czterech polskich firm wciąż prowadzi interesy z Rosją. Przypomina o tym wpis na tzw. liście wstydu, opracowanej przez prestiżową amerykańską uczelnię. – Lista jest stworzona przez kogoś, kto kompletnie nie zna się na tym rynku – komentuje przedstawiciel spółki.
Lista to inicjatywa amerykańskiego Uniwersytetu Yale. Powstała tuż po napaści Putina na Ukrainę (24 lutego) i od tego czasu jest systematycznie uaktualniana. Ostatnie zmiany wprowadzono 3 października.
Jak podkreślają autorzy listy, już ponad 1000 firm publicznie ogłosiło, że wycofuje się lub ogranicza działalność w Rosji do niezbędnego minimum. Wśród nich są nie tylko globalne marki, jak Mc’Donalds, czy IKEA, ale też polskie, jak Grupa Azoty, która wstrzymała eksport swoich produktów do Rosji i na Białoruś.
Biznes jak zwykle
Yale wylicza też firmy, które nadal robią biznes z Rosjanami. Z polskich przedsiębiorstw to Makrochem SA z Lublina, Canpack, Polpharma (spółka wstrzymała inwestycje i ograniczyła się do dostarczana wąskiej grupy leków) oraz TZMO, producent środków opatrunkowych (spółka wstrzymała nowe inwestycje).
Na liście jest też inna spółka z naszego regionu – producent mebli Black Red White z Biłgoraja. Według Uniwersytetu Yale BRW „pozbywając się rosyjskiej spółki zależnej, nadal ma znaczny udział w spółce działającej na Białorusi, która również wstrzymała rosyjski eksport”. Pod rosyjską domeną brw.ru wciąż działa sklep internetowy, który prezentuje zarówno logo biłgorajskiej firmy, jak i jej produkty.
W oświadczeniu, które otrzymaliśmy od spółki, ta jednoznacznie odcina się witryny.
– Black Red White nie prowadzi obecnie sprzedaży swoich produktów na rynkach białoruskim i rosyjskim – zapewnia Marek Gadowski, prokurent spółki. Przyznaje jednocześnie, że BRW posiada mniejszościowy pakiet udziałów w BRW Mebel sp. z o.o. z siedzibą w Bałabanowie (Rosja), ale spółka ta od 2020 roku jest w trakcie likwidacji. Firma ma jeden sklep w Rosji i trwa wyprzedaż jego asortymentu.
– Wszelkie inne sklepy w Rosji, które używają znaku BRW, robią to bezprawnie i nie są powiązane z BRW, a spółka podjęła stosowne kroki prawne – dodaje dyrektor.
Z kolei w spółce zarejestrowanej w Brześciu na Białorusi BRW ma 60 proc. udziałów. Biłgorajska firma poprosiła ją o zaprzestanie sprzedaży mebli w Rosji.
Nigdy prezesa nie spotkałem
Nieco inaczej na „liście wstydu” oznaczony jest Makorchem z Lublina. Widnieje przy nim adnotacja, że „wciąż działa w Rosji”.
To jedna z największych firm w Lublinie. Według jej sprawozdania finansowego za 2020 rok (nowszego jeszcze nie ma), miała prawie 465 mln zł przychodów (przy 612 mln zł rok wcześniej), a zysk netto wyniósł 45,5 mln zł. To także duży płatnik podatku CIT (10,3 mln zł), którego część zasila budżetu samorządów wojewódzkiego i Lublina oraz podatku od nieruchomości (970 tys. zł).
Kapitał akcyjny spółki wynosi równe 100 mln zł, a jedynym akcjonariuszem i jednocześnie prezesem firmy jest 53-letni Igor Lewenberg, który w lubelskim świecie biznesu jest postacią równie tajemniczą co założyciel Black Red White Tadeusz Chmiel.
Próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć o właścicielu Makrochemu, ale przedstawiciele kilku organizacji skupiających lubelskich przedsiębiorców i sami biznesmeni nie potrafili nam pomóc. – Nigdy go nie spotkałem/am – tak najczęściej brzmiała odpowiedź.
Dobrze płaci, jest dyskretny
Biznesową pozycję Lewenberg budował przez 25 lat na sprowadzaniu z Rosji sadzy technicznej, podstawowego surowca w produkcji opon, stając się jednym z kluczowych dostawców do największych firm z tego sektora.
– Gdy spojrzy pan na listę 10. największych firm z branży oponiarskiej, to większość z nich jest naszymi klientami – mówi Dziennikowi Jakub Szwajka, dyrektor handlowy Makrochemu.
W Lublinie wizytówką spółki jest nowoczesny biurowiec przy ul. Rapackiego. Firma zajmuje tu tylko jedno piętro, w budynku są też inni najemcy. O Lewenbergu od naszych rozmówców słyszymy, że jest „człowiekiem z olbrzymią klasą”, „dobrze płaci pracownikom”, „w biznesie działał dyskretnie jeszcze przed wybuchem wojny”, „zorganizował imprezę dla pracowników (w Polsce zatrudnia około 130 osób – red.) w luksusowym hotelu w Kazimierzu Dolnym, na której grała Budka Suflera”, „ma obywatelstwo izraelskie i rosyjskie”.
Możemy was wykreślić
Zweryfikować te informacje trudno, bo nie udało nam się porozmawiać z prezesem. W spółce – to też podobno – bywa rzadko. Na nasze pytania odpowiadał więc dyrektor handlowy, który w Makrochemie jest także jednym z czterech prokurentów.
– „Lista wstydu” jest wytworem na pewno ciężkiej, skrupulatnej pracy, ale stworzona przez kogoś, kto kompletnie nie zna się na tym rynku – ocenia dyrektor Szwajka, mówiąc o branży oponiarskiej. – Wszyscy nasi konkurenci ściągają towar z Rosji, ale tylko my jesteśmy na tej liście. Gdy na nią trafiliśmy, w ciągu trzech dni dostałem z 10 maili i telefonów od firm, które zarządzają wizerunkiem, że mogą podjąć się tego, by nas na niej nie było. Ale niespecjalnie jesteśmy tym zainteresowani. A liście jesteśmy dlatego, że prowadzimy handel ze spółkami rosyjskimi i mamy spółkę w Rosji.
Bierzemy z Rosji. Ale mniej
Zresztą nie tylko w Rosji, bo Makrochem ma też swoje przedstawicielstwa w Niemczech, Hiszpanii, Turcji, Luksemburgu, a nawet w USA, gdzie zatrudnia około 30 osób. A w samej Polsce – jak można przeczytać na stronie firmy – są trzy magazyny i 150 naczep z logo firmy, które krążą po całej Europie dostarczając surowiec do produkcji opon, czyli carbon Black
Przedstawiciel Makorchemu podkreśla, że od 24 lutego spółka systematycznie zmniejsza import z Federacji Rosyjskiej.
– Przed wojną 95 proc. sadzy technicznej sprowadzaliśmy z Rosji i Ukrainy. Teraz około połowę, a głównym dostawcą są przede wszystkim Chiny – zaznacza Jakub Szwajka. – Ale firmy nadal chcą brać surowiec z Rosji. Nasi klienci doskonale wiedzą, skąd pochodzi towar. To nie jest tak, że my to przed nimi ukrywamy.
Czy jest możliwość zastąpienia sadzy z Rosji (jej udział na europejskim rynku wynosi 36 proc.) surowcem z innych kierunków?
– Teoretycznie tak, ale Chiny musiałby pracować w dużym stopniu na potrzeby Europy. Wydaje się, że w ciągu roku Chiny i Indie mogłyby wypełnić lukę, ale na razie nasi klienci tego nie chcą. Bo sadza z Chin jest dwa razy droższa, a ta z Rosji nie jest objęta sankcjami, więc nie ma przeszkód, żeby ją sprowadzać – tłumaczy dyrektor handlowy Makrochemu.