Celnicy przeniesieni na wschodnią granicę z zachodniej Polski masowo uciekają na zwolnienia lekarskie. W tym czasie dostają całą pensję. Ale czy rzeczywiście są chorzy, nikt nie sprawdzi. Nie ma przepisu, który by na to pozwalał.
Wiosną 2004 roku na delegację do bialskiej izby miało przyjechać 76 celników z Rzepina i Wrocławia. Stawiła się niespełna połowa. W sierpniu dotarła druga tura. Właśnie wyjechali, zostawiając złe wspomnienia. Były momenty, że chorował co trzeci z nich.
- Niektórzy byli na zwolnieniach po kilkanaście dni w miesiącu - przyznaje Barbara Korwin, rzeczniczka Izby Celnej w Białej Podlaskiej. - Zdezorganizowali pracę kolegom, którzy musieli brać nadgodziny. Ciągle trzeba było zmieniać grafiki. "Słabeusze” wrócili na zachód. Zostali ci, których przeniesiono na stałe. I niewiele się zmieniło. Na zwolnieniach jest 20 na 140 "przyjezdnych” celników. Czyli 14 proc. z nich. Inni celnicy chorują ponad dwa razy rzadziej.
Chorzy celnicy mają prawo do pełnej pensji z budżetu państwa, czyli z naszych podatków. - Pieniądze idą od nas bez udziału ZUS. I dlatego ZUS nie ma podstaw prawnych, aby zwolnienia weryfikować - mówi Leszek Jasiun, dyrektor Departamentu Organizacji Służby Celnej w Ministerstwie Finansów. Resort też nie ma takiego prawa.
Lekiem może być nowa ustawa o służbie celnej. Po trzech miesiącach zwolnienia funkcjonariusz stawałby przed komisją lekarską. Rozważane jest też zmniejszenie wynagrodzenia w trakcie choroby. Ale na ustawę trzeba poczekać. W przyszłym tygodniu jej projekt może trafić do uzgodnień międzyresortowych. W lutym pod obrady Rady Ministrów. Do Sejmu - najwcześniej w marcu.
Na co celnicy skarżą się najczęściej? Na kręgosłup. A nawet na bardzo intymne dolegliwości. - Czasem, patrząc w dokumenty zastanawiam się, jakim cudem tak schorowany człowiek mógł trafić do służby - ironizuje Jasiun.
Tymczasem bialska Izba Celna szykuje się na przyjęcie nowych funkcjonariuszy. Potrzeba 200 osób. Najbardziej w Dorohusku. Przyjadą z zachodu.